Archiwum dla Kwiecień 2023

IV niedziela wielkanocna, rok A

Ja jestem bramą owiec… – niedziela Dobrego Pasterza a On mówi nie tyle, że jest dobrym Pasterzem – a Bramą Owiec… To reakcja na krzywdę człowieka i postawienie się w opozycji do pasterzy Izraela… Stąd nie tylko „Pasterz” – ale i „Brama”, i „chęć dawania owcom życia w obfitości”…
Całą mowę o Pasterzu/Bramie poprzedza dość długi opis uzdrowienia niewidomego od urodzenia (J 9,1-41) – w którym widzimy pełnych złego nastawienia do człowieka faryzeuszy… Nie akceptują działania Jezusa, bo nie akceptują człowieka… Po uzdrowieniu prowadzą śledztwo: czy rzeczywiście był niewidomy od urodzenia; kto mu przywrócił wzrok i jak się to stało; wzywają nawet rodziców dorosłego już człowieka na świadków… Do tego należy dodać zastraszenie – wszyscy wiedzą, że kto uwierzy w Jezusa zostanie wykluczony z Synagogi… Sam uzdrowiony musi się gęsto tłumaczyć – w końcu zostaje zelżony i poniżony – jako ten, który się w grzechach cały urodził…
To dlatego Jezus widząc złych pasterzy – pasterzy, którzy nie dbają o człowieka, którzy pozbawiają go życia i wiary mówi, że pasterz to coś więcej… Stąd: Ja jestem bramą owiec… Ja się nie wdzieram bokiem, ja wchodzę przez bramę… Ba, sam jestem Bramą… Każdy kto przejdzie przeze mnie otrzyma życie i to w obfitości…

Zasadniczo dobrze wiemy, co Jezus chce powiedzieć Kościołowi, gdy nazywa siebie Pasterzem i Bramą… i jakie wymagania stawia funkcjonariuszom Kościoła, czyli swoim następcom (pasterzom):
Pasterz ma być gotowym, by oddać życie za owce; znać je i sprawić, by i one również dobrze znały pasterza…
I tu istotna uwaga !!! – katecheza o dobrym Pasterzu – to również katecheza o dobrej owcy… Dobra owca ma słuchać głosu pasterza – znać jego głos, jego śpiew, intonację… Być dobrą owcą, to słuchać codziennie Jego głosu – wiara rodzi się ze słuchania: Szema Izrael…

Trzy tygodnie temu, podczas homilii w Wielki Czwartek nawiązałem do uczenia się „dobrego pasterzowania” od psa pasterskiego – wszak należę do Domini Canes, czyli Pańskich Psów…
Pies, będąc najlepszym przyjacielem człowieka, ciągle mu towarzyszy, nie szuka wygody i nie ucieka… Dobry duszpasterz więc potrafi towarzyszyć człowiekowi we wszystkich jego troskach, problemach i doświadczeniach – nie ucieka od nich, nie szuka wygody – potrafi towarzyszyć szczególnie tym, którzy upadają…
Ale rolą psa pasterskiego jest również ostrzeganie i obrona… Stąd właśnie dobry duszpasterz ostrzega przed spłycaniem, banalizowaniem i rozmywaniem prawd wiary… Broniąc wiary – broni człowieka – stoi na straży nauczania Kościoła i broni człowieka mocą sakramentów Kościoła…
Gdy myślę więc o pasterzowaniu – przyglądam się psom pasterskim… i od nich się uczę…

I dlatego nie byłbym sobą, gdybym nie wspomniał dziś o niesamowitym Pasterzu – papieżu Piusie V (gdyby nie niedziela, dziś właśnie wspominalibyśmy go w Liturgii)… Niesamowicie piękna postać i jeden z moich ulubionych świętych dominikańskich…
Pius V najbardziej znany jest chyba ze święta Matki Bożej Różańcowej – które ustanowił na pamiątkę zwycięstwa zjednoczonej floty chrześcijańskiej nad Turkami Osmańskimi w jednej z najkrwawszych bitew morskich w roku 1571… Jego pontyfikat to też początek białej sutanny papieży…
Chcę go wspomnieć, bo jako Pasterz wyróżniał się niesamowitą gorliwością – bardzo szybko został mianowany inkwizytorem… Jako inkwizytor – po śmierci papieża Piusa IV – zostaje wybrany papieżem… Natychmiast przystępuje do wprowadzania w życie uchwał zakończonego trzy lata wcześniej Soboru Trydenckiego…:
Urzędy kościelne powierza tylko najgodniejszym – stanowczo odrzucał względy rodzinne, dyplomatyczne czy też polityczne – totalna zmiana w sposobie zarządzania Kościołem… Wprowadził zakaz opuszczania na dłuższy czas diecezji przez biskupów i parafii przez proboszczów; nakazał też biskupom odbywanie regularnych wizytacji parafii… Wystąpił stanowczo przeciwko inkwizycji hiszpańskiej – sam będąc wcześniej inkwizytorem – wiedział, że inkwizycja hiszpańska nie miała nic wspólnego z obroną wiary, a służyła wyłącznie celom politycznym króla Filipa II.
Tak wspaniały Pasterz nie mógł mieć jednak tylko samych zwolenników… Było wielu, którym nie podobały się „rządy i reformy” Piusa. Legenda mówi – a w każdej legendzie jest ziarno prawdy – że Pius miał zwyczaj przed udaniem się na nocny spoczynek całowania krzyża (stóp Ukrzyżowanego)… Wykorzystali to jego wrogowie i posmarowali stopy Jezusa na krzyżu trucizną… Jakież musiało być zdziwienie – pewnie też i samego Piusa – gdy pochylił się nad krzyżem, by pocałować stopy – a Pan Jezus sam zdjął stopy z krzyża, by Jego sługa ich nie całował i nie został otruty…
Pan naprawdę dba o swój Kościół! – dla mnie Pius V jest tego mocnym dowodem!!!
Pan ma swoich dobrych Pasterzy i dba o swoich dobrych Pasterzy!!!

Dodaj komentarz

III niedziela wielkanocna, rok A

Dzisiejsza ewangelia to katecheza o niezrozumieniu tajemnicy śmierci Chrystusa i tajemnicy Jego Zmartwychwstania… To katecheza o „innych” oczekiwaniach wobec Mesjasza i zawiedzionych nadziejach… Miał zaradzać naszym potrzebom, miał uzdrawiać i rozmnażać chleb… – a tymczasem dał się ukrzyżować i wszystko przepadło… A myśmy się spodziewali…

Im częściej jednak czytam ten fragment ewangelii, tym bardziej staje się on dla mnie katechezą o modlitwie… Bo modlitwa to nic innego przecież jak spotkanie „w drodze” z żyjącym, żywym, obecnym…
On idzie obok mnie i mi towarzyszy… Przyłącza się, by wyjaśniać mi Pisma…
Modlitwa – to też zaproszenie Go do siebie – do swojego domu. To odkrywanie przed Nim swojej codzienności – także tej pogmatwanej i pełnej rozterek, zawodów i wątpliwości – takiej, jaką naprawdę ona jest, niezafałszowanej…
Ale to nie wszystko… Modlitwa, choćby była najpiękniejszym i najszczerszym spotkaniem z Jezusem w drodze, choćby nawet sprawiała, że serce będzie w nas pałało, gdy On wyjaśnia Pisma – nie sprawi sama z siebie, że Go rozpoznamy… Poznać Go można jedynie po „łamaniu chleba”… Każda dobra i prawdziwa modlitwa prowadzi więc do stołu, do ołtarza, do eucharystii… Dopiero gdy zasiądę z Nim do stołu moje oczy zostaną otwarte…

Ale w tej ewangelii jest jeszcze jeden niesamowicie piękny wątek… Dwóch uczniów pełnych zawiedzionych nadziei, nierozumiejących tego, co się stało – nawet słowa kobiet o pustym grobie nic im nie pomogły – podąża do Emaus, na zachód od Jerozolimy… Nie w stronę wschodzącego Słońca – w stronę światła – ale w stronę ciemności… Smutek, przerażenie i rozczarowanie… Rozczarowanie nie tylko Jezusem ale i sobą – tyle w Niego zainwestowali i teraz klapa…
Jest jednak coś, na co warto zwrócić uwagę… Podążają we dwóch, podążają we wspólnocie – nie zagłębiają się w ciemność samotnie – coś takiego mogłoby się skończyć tragicznie – samotny był przecież Judasz…
To wspólnota daje im przestrzeń do rozmowy – mogą opowiedzieć sobie nawzajem o swoich rozterkach, wątpliwościach i zawiedzionych nadziejach… Tam gdzie są dwaj lub trzej w imię Jego (rozmawiają przecież o Jezusie) tam i On jest obecny… I On pojawia się we wspólnocie – i tylko we wspólnocie leczy wątpliwości i rozterki… Tak było przecież z Tomaszem – pamiętamy z poprzedniej niedzieli – uzdrawia „niewiarę” Tomasza we wspólnocie – a nie poza nią…
Pozwala im się wygadać… Potem jednak zaczyna tłumaczyć, że ich plany nie są Jego planami… Że ma plan lepszy – choć może wydaje im się to wszystko bez sensu…
I ta niesamowita intuicja… Gdy stajesz załamany i pełen niezrozumienia wobec planów Pana – po wygadaniu się i wyrzuceniu z siebie tego wszystkiego, co boli i jest niezrozumiałe – pozwól Jezusowi opowiedzieć o swoim planie wobec ciebie…
Być może prawdziwe nawrócenie polega na tym właśnie – by przyjąć drogę, którą On chce mnie poprowadzić? Nie tę, którą ja sobie wykoncypowałem, i uważam ją za jedynie słuszną – ale tę, na którą On mnie zaprasza… Tę, która w rzeczywistości staje się lepszą, bardziej niezwykłą i piękną – mimo, że teraz może jeszcze niezrozumiałą…
Niech podczas „łamania chleba” – na eucharystii – moje oczy się otworzą…

Dodaj komentarz

II niedziela wielkanocna, rok A (niedziela miłosierdzia)

Gdy myślimy o Miłosierdziu Bożym – to staje nam przed oczyma namalowany wg widzeń s. Faustyny obraz „Jezu, ufam Tobie!” i Koronka do Bożego Miłosierdzia… Tymczasem tajemnica Miłosierdzia jest niesamowicie związana i zakorzeniona w tajemnicy Zmartwychwstania…
I choćby dzisiejsza ewangelia – to niesamowita katecheza o miłosierdziu właśnie:
Choć drzwi były zamknięte z obawy przed Żydami, przyszedł Jezus – On ma moc przyjść do mnie nawet wtedy, gdy się przed Nim zamykam… – czyż to nie miłosierdzie właśnie!
A to powiedziawszy, pokazał im ręce i bok – nie mówi: „patrzcie coście zrobili”, ale: „patrzcie jak was kocham”… Nie wypomina ran, które Mu zadałem – ale nie ma też i „grubej kreski” – miłosierdzie i przebaczenie nie polega na zapomnieniu o zranieniach… Pamięć w miłości nie jest nigdy destrukcyjna – pamięć w miłości uzdrawia naszą ludzką psychikę…
Tchnął na nich i powiedział im: „Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane” – wspólnocie Kościoła w sakramencie pojednania przekazuje władzę wskrzeszania człowieka… Bo czymże jest sakramentalne przebaczenie – jeśli nie wskrzeszeniem ze śmierci, która jest konsekwencją grzechu – grzechu, który nazywamy śmiertelnym…
Następnie rzekł do Tomasza: „Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż w mój bok, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym”… To dopiero niesamowity akt miłosierdzia!… – rozumie i przyjmuje ludzkie wątpliwości…
„Niewierny Tomasz” stał się dla wielu synonimem sceptyka – niektórzy próbują tłumaczyć imię Didymos jako „człowiek o dwóch duszach”, rozdwojony, poszukujący… Tymczasem „Didymos” znaczy po prostu „bliźniak” – ma więc w sobie doświadczenie częstego mylenia go z bratem… I pierwsze skojarzenie bliźniaka nie może być inne: zobaczyli kogoś podobnego do Jezusa… – takie wytłumaczenie jest o wiele bardziej prawdopodobne niż pomysł, że zmarły ożył… Jest po prostu wierny swojemu doświadczeniu…
Reszta uczniów nie potrafi zrozumieć doświadczenia bliźniaka – stąd proste „zaszufladkowanie”: „nie wierzy!”…
I znów, kolejny cud miłosierdzia: Tomasz, pomimo niezrozumienia ze strony współ-uczniów, pomimo uznania jego wątpliwości za niepoważne, pomimo braku zaufania i wzajemnych pretensji – pozostaje we wspólnocie… Nie odchodzi – choć ma mocne powody, by się obrazić… Pojawia się tydzień później, by być razem… Oni również, pomimo tlącego się w nich braku zaufania, pozwolili mu być z sobą… – „niewiara” nie musi wyprowadzać ze Wspólnoty…
Dlaczego? Bo Zmartwychwstały nie zamierza leczyć kogokolwiek z wątpliwości poza Wspólnotą… Nie przychodzi do Tomasza gdzieś na osobności, by uleczyć jego „wątpliwości”… – On przychodzi do wspólnoty… W ten sposób leczy nie tylko Tomasza, ale i wzajemne więzi apostołów…
Grzegorz Wielki komentując to wydarzenie powiedział: Więcej pomaga naszej wierze niewiara Tomasza, niż wiara apostołów – ale jest to „niewiara” szczególna – „niewiara”, która nie wyprowadza ze wspólnoty…
I to jest mocna nauka o miłosierdziu dla Kościoła właśnie: mimo niezrozumienia i pretensji z powodu „niewiary” swoich członków, należy okazywać im cierpliwość… Jezus sam, w odpowiednim czasie, pochyli się nad „dylematami wiary” wątpiących… I przyjdzie przez zamknięte drzwi!!!… Bo jest Miłosierdziem!…

Dodaj komentarz

Niedziela Zmartwychwstania Pańskiego 2023

Janowy opis zmierzenia się z pustym grobem najbardziej do mnie przemawia. Ten, który będąc umiłowanym uczniem, w swojej ewangelii przekazuje mnóstwo emocji – teraz umieszcza suchy zapis faktów. Najważniejsze wydarzenie naszej wiary zostaje przekazane bez emocji i jakichkolwiek interpretacji…

Pierwszego dnia po szabacie – wcześniej zabraniały przepisy religijne – wczesnym rankiem, gdy jeszcze było ciemno, Maria Magdalena udała się do grobu… Ani słowa na temat jej uczuć i emocji – a przecież w jej sercu musiało się coś dziać…
Za to suche fakty: zobaczyła kamień odsunięty od grobu. Pobiegła więc i przybyła do Szymona Piotra i do drugiego ucznia, którego Jezus kochał… Na kanwie wzburzenia, które zapewne gości w jej wnętrzu podsuwa im interpretację: Zabrano Pana z grobu i nie wiemy, gdzie Go położono…

I znów suchy zapis faktów: zaalarmowani Piotr i Jan biegną do grobu… Choć Jan dobiegł pierwszy, czeka na Piotra, by to on mógł wejść do grobu i zbadać co się stało. Dlaczego się zatrzymał? – interpretację faktu pozostawia nam…
Piotr, jako pierwszy wchodzi do grobu i na chłodno analizuje fakty: ujrzał leżące płótna oraz chustę, która była na Jego głowie, leżącą nie razem z płótnami, ale oddzielnie zwiniętą na jednym miejscu… Żadnego komentarza – analizę tego, co widzimy zostawia nam… Wtedy wszedł do wnętrza także i ów drugi uczeń, który przybył pierwszy do grobu. Ujrzał i uwierzył…
To zaproszenie by wejść do pustego grobu i pozwolić przemówić faktom – by ujrzeć i uwierzyć!!!

Ale jest jeszcze jeden suchy fakt – brak Maryi, Jego Matki…
Ta, która kochała i stała do końca pod krzyżem – Jan notuje jej obecność i to, że stała się jego matką – nie przyszła z innymi kobietami, by namaścić ciało ukochanego Syna… Dlaczego? I możemy się domyślać, że dlatego, iż jej jako pierwszej ukazał się po zmartwychwstaniu!!! Ona już wie – dlatego jej nie ma…

Stąd życzenia…

Dodaj komentarz

VI niedziela wielkiego postu (palmowa), rok A

Wbrew skojarzeniom, jakie niesie w sobie Męka Pańska, dziś celebrujemy Jego zwycięstwo… Łatwiej byłoby je świętować stojąc w tłumie wiwatujących: Hosanna Synowi Dawida… Gorzej, gdy odnajdujemy swoje miejsce w tłumie skandujących: Na krzyż z Nim!
I nie ma co protestować, że mnie to nie dotyczy – Wysokiej Radzie też nikt nie zarzuca braku gorliwości i religijności… Przecież moja wizja religijności jest jedyną akceptowaną formą kultu i życia – każdy inny sposób religijności jest zły… Zły do tego stopnia, że jestem gotów podważyć, ośmieszyć, zdewaluować, usunąć, a nawet zniszczyć wszystko, co sprzeciwia się mojemu pomysłowi na „prawdziwą religijność”… Usunąć wszystko, nawet gdyby miał nim być i sam Bóg… A więc jednak: ukrzyżuj Go!

W dzisiejszej, mateuszowej redakcji ewangelii, bardzo mocno wybrzmiewa Barabasz – czy inaczej Jezus Barabasz… Orygenes zaznacza, że w wielu rękopisach Ewangelii, aż do trzeciego wieku, człowiek, o którego tu chodzi, nazywał się „Jesus-Barabbas” – „Jezus syn ojca”… To jakby sobowtór Jezusa, który wysuwa te same, co Jezus roszczenia – ale na inny zgoła sposób… Tu chodzi o wybór pomiędzy: Mesjaszem, który toczy walkę, przyobiecuje wolność i własne królestwo, a tajemniczym Jezusem, który głosi utratę samego siebie jako drogę do życia… Czy to dziwne, że masy dały pierwszeństwo Barabaszowi?…

I te słowa hymnu z Listu do Filipian: uniżył samego siebie… Uniżenie Jezusa to jakby „styl Boga” – a więc również i nasz „chrześcijański styl”: pokora… Ten styl zaskakuje i rodzi problemy – no bo jak tu przyzwyczaić się do Boga pokornego…
Cały Wielki Tydzień, który stoi przed nami, to droga upokorzenia Jezusa… On przeżywa upokorzenie w nas – gdy gromkie i radosne hosanna! przemienia się w przepełnione zawodem i zmierzające ku nienawiści ukrzyżuj!
Tak się dzieje, gdy w Jego krzyżu widzę jedynie Jego cierpienie – ono prowadzi mnie do poczucia winy… A przecież istotą daru Jego krzyża jest Jego miłość, a nie cierpienie…
To w krzyżu Boże słowo „Kocham” wypowiedziane do człowieka staje się ciałem… Sam krzyż, męka i śmierć Jezusa, są czymś wtórnym wobec prawdy o miłości Boga… Krzyż czyni nas jeszcze bardziej bliższymi sobie: zasłona przybytku rozdarła się na dwoje z góry na dół… Od momentu Jego śmierci na krzyżu mamy przytęp do Ojca – Bóg nie jest już niedotykalny, nic nas od Niego nie oddziela…
Bariera znika – Bóg staje się bliski… Bliski dla tych, którzy uwierzą w Jego miłość…

Dodaj komentarz