Archiwum dla Listopad 2021

I niedziela adwentu, rok C

Czas radosnego oczekiwania ma dwa wymiary. W części pierwszej weryfikujemy swoją gotowość na powtórne przyjście Pana przy końcu świata; w drugiej zaś – bliżej Świąt Bożego Narodzenia – radujemy się z przyjścia, które już się dokonało dwa tysiące lat temu…
I o ile do radości w drugiej części adwentu nikt nie ma zastrzeżeń, o tyle radość w części pierwszej bywa wątpliwa… A jeśli już rzeczywiście jest, to bywa głęboko ukryta, wręcz niewidoczna…

Będą znaki na słońcu, księżycu i gwiazdach, a na ziemi trwoga narodów (…) Ludzie mdleć będą ze strachu (…) Albowiem moce niebios zostaną wstrząśnięte… Można by sądzić, że lęk przed końcem świata jest jednym z wymiarów naszej wiary… Tymczasem – gdzieś tam z tyłu głowy – pojawia się intuicja, że taki lęk jest sprzeczny z wiarą w Boga, który jest Miłością… Przecież wszystko, co stworzył jest dobre… Co więcej: On wszedł w nasz świat, stał się człowiekiem… Czy zrobiłby to, gdyby zaraz miał to wszystko zniszczyć?…
Moje myślenie powinno się więc skupić nie na końcu świata, a na jego początku – na tajemnicy stworzenia… Pismo Święte zaczyna się od słów: Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię (Rdz 1,1) a Katechizm Kościoła Katolickiego [280] bardzo mocno podkreśla, że to: „stworzenie jest podstawą wszystkich zbawczych zamysłów Bożych”… Nasza wiara odwołuje się do tajemnicy stworzenia – a nie do tajemnicy końca tego świata; do tajemnicy Bożej miłości a nie do lęku przed zagładą…

Wypatrywanie końca świata nie da nam przecież odpowiedzi na pytania: „skąd pochodzimy?” i „dokąd idziemy?”, „jaki jest nasz początek?” i „jaki nasz cel?”, „skąd pochodzi i dokąd zmierza wszystko, co istnieje?”… Odpowiedź na te pytania możemy znaleźć jedynie w nadziei, że wszystko co Bóg stworzył jest dobre… I że to wszystko jest darem Bożej miłości dla nas – ludzi…
I może jest to powód by obecny adwent uczynić wyjątkowym… I to nie z powodu lęku przed końcem świata – ale dlatego, że odkrywam tajemnicę Jego Miłości w stworzeniu… Ukochał ten świat i dlatego stał się człowiekiem…
Niech ten adwent nie zachęca nas do lęku przed końcem świata, ale do przemiany naszego przepełnionego lękiem myślenia… Niech nas zainspiruje do dbania o nasz wspólny dom, którym jest ten właśnie świat… Niech pojawi się radość, miłość i przede wszystkim dostrzeganie drugiego człowieka…

I jeszcze jedna intuicja: dzisiejsze Słowo podpowiada nam, by spojrzeć na Boga, jak na „Tego, który się o nas martwi”… Gdy wyjeżdża ktoś bliski, na pożegnanie często mówimy z troską: „uważaj na siebie”…
Dziś Chrystus wysyła nas w świat i ostrzega: Uważaj na siebie. Nie daj się złapać w potrzask pożądania, przyjemności, wygody, dobrobytu i problemów tego świata… Nabierz dystansu…
Nie ostrzega przed żadną katastrofą kosmiczną – ostrzega przed katastrofą ociężałości serca: przed tym wszystkim, co odbiera człowiekowi radość i „lekkość” życia… Tu niewątpliwie chodzi o wszystkie mniejsze czy większe nałogi, grzeszne uwikłania i zniewolenia; o egoizm, egocentryzm i zamykanie się na czynienie tego świata coraz piękniejszym…
Nabierzcie ducha i podnieście głowy – oto chrześcijański dystans wobec świata… Wyprostuj się, podnieś głowę, spójrz z szerszej perspektywy… Nie patrz ciągle pod nogi, trzymaj głowę tak, by widzieć dalej… Spójrz daleko, w nieskończoną przestrzeń życia wiecznego…

Dodaj komentarz

Jezusa Chrystusa, Króla Wszechświata, rok B

Przez całe trzy lata nauczania, ani z Jego wypowiedzi, ani przypowieści nie wynikało wprost, że jest Królem… Przyznaje to dopiero przed śmiercią, i to bez owijania w bawełnę… Pewnie nie chciał, by wzięto Go za politycznego buntownika, który chce wyzwolić spod jarzma okupanta – przecież królestwo Jego nie jest z tego świata. A w tym świecie – w naszym świecie – toczy się przecież nieustanna walka o rząd dusz – o jej wyniku przesądza to, co uznamy za najważniejsze i najbardziej wartościowe, to bez czego nie potrafimy tak na co dzień żyć…
Warto więc dziś postawić sobie pytanie: co – bo pewnie już coraz mniej „kto” – jest moim Panem i Królem? Tu nie ma miejsca na neutralność, bezstronność czy po prostu stanie z boku…

Gdy próbuję się wcielić w Piłata i zadać dziś Jezusowi pytanie: „czy Ty jesteś Królem? moim Królem?” – On odpowiada: spójrz w serce, sprawdź czy wszystkie sfery twojego życia oddałeś Mnie, czy nie zatrzymujesz czegoś dla siebie? czy nie próbujesz bronić się przede Mną mówiąc, że to twoja prywatna sprawa? czy pozwolisz mi się w twym sercu zadomowić? Twoim Królem mogę być tylko na tyle, na ile Mi pozwolisz…
I gdy zaczynam się tłumaczyć i pytać: dlaczego jesteś tak zaborczy i zazdrosny? dlaczego nie chcesz tolerować innych „panów” w moim życiu? – zaraz dopowiada: królestwo moje nie jest z tego świata… Nie zamierzam konkurować, ani negować wartości tego świata – pragnę je tylko uporządkować i ustawić w prawidłowej hierarchii ważności – hierarchii opartej na prawdzie… Na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie… Ale szanuję twoją wolność…

Piłat, gdy usłyszał o „nowym” królu przestał słuchać dalej – i nie dosłyszał więc, że królestwo Jego nie jest z tego świata
My czasami również zachowujemy się jakbyśmy tych słów nie słyszeli. Pojawia się wtedy pokusa postrzegania Kościoła tylko w wymiarze instytucji świeckiej – co się kończy próbami: traktowania prawa Bożego jak tego ludzkiego stanowionego – i poprawiania go; lub całkiem przeciwnie domagania „politycznej” intronizacji Chrystusa, np. na Króla Polski… Obie drogi są zaprzeczeniem Jego nauczania i prawdziwego Jego królowania…

Każde słowo jest skierowane przede wszystkim do funkcjonariuszy Kościoła – również do mnie. I to właśnie nam księżom zdarza się dość często ulegać pokusie nadawania kształtu „temu, co nie z tego świata”…
I w samym nadawaniu tego widzialnego kształtu nie byłoby może nic niepokojącego, gdyby nie sprowadzało się ono do budowania własnego, często fałszywego obrazu Chrystusowego królestwa… I albo sprowadza się ono do modyfikowania przesłania ewangelicznego według swojej własnej wizji miłości i miłosierdzia oraz wymagań z nimi związanych, albo próbujemy wziąć „rządy królestwa” w swoje ręce i sterować tymi, którzy nam ufają – tak Kościół miesza się w politykę…

Ten, który jest królem „nie przyszedł po to, aby mu służono, ale by służyć”… Być w Jego królestwie, to służyć drugiemu człowiekowi… W innym wypadku mogę stać się sługą królestwa, które z królestwem Chrystusowym ma niewiele wspólnego…

Dodaj komentarz

XXXIII niedziela zwykła, rok B

Słońce się zaćmi i księżyc nie da swego blasku. Gwiazdy będą padać z nieba i moce na niebie zostaną wstrząśnięte… Tego typu mrożące krew w żyłach i przemawiające do wyobraźni opisy przyczyniają się do fascynacji tajemnicą końca świata. Ma to swój wyraz w ikonografii apokaliptycznej. I nawet gdy się tłumaczy, że symbolika została zaczerpnięta z proroctw Starego Testamentu i mówi o upadku bóstw pogańskich i odnowie życia społecznego, to i tak stają się one źródłem mnogich przepowiedni i pseudoproroctw…
Zapominamy, że głoszenie Dobrej Nowiny nie polega na tanim straszeniu zderzeniem komety z ziemią czy jakąś inną formą Armagedonu. Ruch ciał niebieskich służy do odliczania czasu. Wszelkie więc znaki na słońcu, księżycu i gwiazdach zapowiadają tylko i wyłącznie koniec ludzkiego czasu, koniec naszych dziejów… Są wyrazem nadziei i powierzeniem pewnego sekretu: przyjdę, będziesz gotowy?
Ich celem nie jest budzenie lęku przed końcem świata – spotkania kochanego z kochającym bać się nie można… To wyraz chrześcijańskiej nadziei – nadziei spotkania z kochającym Bogiem. Nadziei, która powinna być stale obecna w naszej świadomości…

Od drzewa figowego uczcie się przez podobieństwo! Kiedy już jego gałąź nabiera soków i wypuszcza liście, poznajecie, że blisko jest lato… Niesamowicie fascynujące jest odwołanie się Jezusa nie tyle do naszej wiary ile do talentów – tych ludzkich talentów, w które nas wyposażył Ojciec: postrzeganie, zdrowy rozsądek, rozum, logika… To one uzdalniają nas do wyciągania wniosków na temat życia, ale i na temat śmierci: „moje życie doczesne się skończy”. Po to mam rozum, bym tę prawdę dostrzegł i bym tej prawdy nie unikał… Po to mam rozum, by w mojej świadomości stale obecna była prawda zawarta w starej kartuskiej dewizie: memento mori… To chyba właśnie ona jest mottem dzisiejszej ewangelii…
Gdy pracowałem w Gdańsku lubiłem podjechać do Kartuz, by spojrzeć na pokartuski kościół: na jego dach w kształcie trumny i wahadło zegara z aniołem śmierci… I nie chodzi tu o zaniedbywanie codziennego życia – bo niedługo umrzemy i śmierć jest blisko… Tu chodzi o stałą, pełną pokoju i nadziei świadomość, że w dniu i godzinie, których nikt nie zna, stanę przed Nim… Mądrość memento mori, to gotowość na spotkanie… Na ten dzień i godzinę mam być zawsze gotowy…
Memento mori…

Dodaj komentarz

XXXII niedziela zwykła, rok B

Aż kusi, by przy okazji ewangelii o ubogiej wdowie tłumaczyć ideę ofiar składanych na tacę podczas mszy św. By nawiązać do pierwszych wieków chrześcijaństwa i opowiedzieć nie tylko o chlebie, ale również o warzywach i zwierzętach ofiarowanych podczas liturgii, które potem przez diakonów były rozdawane ubogim, wdowom i potrzebującym… W liturgii do dziś zachował się z tego obrzęd obmycia, któremu nadano sens jedynie duchowy…
Taca, która zastępuje współcześnie te wszystkie dary jest wyrazem troski o utrzymanie wspólnoty Kościoła, jego duszpasterstwa – nigdy kapłana – ale to przecież fakt wszystkim znany…
Chleb i wino, które ofiarujemy, jest symbolicznie darem każdego z nas – składamy je na ołtarzu jako wyraz pragnienia złożenia na ołtarzu samych siebie – pragnienia bycia przemienionym w dar dla Boga… Dlatego podłączamy się niejako do obrzędu ofiarowania i składamy ofiary pieniężne jako skromny wyraz naszego włączenia się w ofiarę na ołtarzu – daję coś od siebie, z siebie… Nikt nie wymaga byśmy wrzucali do koszyka wszystko co mamy – ale pewnym nieporozumieniem byłoby również wrzucanie tylko tego, co nam zbywa…

Gdy czytam dzisiejszą ewangelię obok wdowy widzę zaraz młodzieńca z przypowieści o uchu igielnym… Jakże dwie różne postaci: smutny młodzieniec z wielkim majątkiem i sercem skutym przywiązaniem do rzeczy materialnych oraz głodna wdowa z sercem bogatszym zapewne niż majątek młodzieńca…
Zwykłe ludzkie wyrachowanie, którym się na co dzień kierujemy, każe uznać tę wdowę za co najmniej nieroztropną… Po ludzku patrząc dostrzegamy tylko pieniądz w dłoni i pusty żołądek – nie serce… Bóg jednak ciągle patrzy w serce i zna wielkość każdego czynu, którym próbujemy przekroczyć egoizm…
Może siedzi sobie właśnie gdzieś blisko mnie i patrzy w portfel mojego serca – obserwuje moje codzienne gesty i rytuały, pozory, może nawet gierki obliczone na pokaz… Siedzi i kiwa głową… Chciałby widzieć bezinteresowną dobroć a nie wyrachowaną sprawiedliwość…

Kluczem do zrozumienia dzisiejszej ewangelii są słowa: ze swego niedostatku wrzuciła wszystko, co miała, całe swe utrzymanie…
Jezus patrząc na tę ubogą wdowę widzi w niej samego siebie… To Bóg poszedł na całość i oddał nam wszystko co miał: swojego jedynego Syna… Syn również oddał nam totalnie wszystko – swoje życie…
Pójść za Jezusem, realizować w swoim życiu obraz i podobieństwo Boga, to oddać wszystko, całego siebie… Wdowi grosz oznacza nieograniczone zaufanie Bogu – bo tak naprawdę każda ofiara jest zewnętrznym wyrazem zaufania Bogu…
Nikt z nas nie lubi zawdzięczać zbyt wiele innym – każdy wolałby być raczej niezależny. Na płaszczyźnie duchowej nie da się być całkowicie niezależnym – nic nie dokonuje się bez łaski…
Jeśli się tego nie nauczę, jeśli będę kurczowo zamykał portfel mego serca – pojawi się pycha…

Dodaj komentarz