Archiwum dla Październik 2022

XXXI niedziela zwykła, rok C

Gdy szesnaście lat temu stanąłem w Jerychu przed sykomorą, która wg tradycji uchodzi za tę, na którą wspinał się Zacheusz – zabiło mi mocniej serce… Przed oczami stanęła mi cała bieda małego człowieka – czytałem wtedy pod drzewem dzisiejszy fragment ewangelii – jego grzeszne życie i wielki akt miłosierdzia Jezusa, który prowadzi do naprawy wyrządzonych krzywd… Czułem wręcz to Zacheuszowe pragnienie wyrwania się z bezsensownego życia i serce otwarte na przyjęcie łaski… I ryzyko, które podejmuje wspinając się na sykomorę w celu szukania spojrzenia, które nie potępi… I te zaskakujące słowa Jezusa: zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu…

Ta dzika figa, pomimo swoich wielkich rozmiarów, niesamowicie trafnie symbolizowała Zacheusza, kogoś duchowo „zdziczałego” – owoce to jedynie skórka na pestkach… Zwierzchnik celników i bardzo bogaty – był kimś znienawidzonym przez ludzi, kimś godnym pogardy, zdrajcą, który wysługując się okupantowi nieźle na tym sam zarabia… To, co było w nim dobre, zagłuszył swoją nieuczciwością. Pewnie bał się też tłumu – bał się drwin, bo pomimo swojej „wielkości” był niskiego wzrostu…

W tym małym człowieku rodzi się jednak tęsknota za kimś, kto nie będzie drwił i nie potępi… Usłyszał o Jezusie, który posiada autorytet i szacunek mimo, że siada z celnikami przy jednym stole… I nic dziwnego, że chce go zobaczyć, chce stanąć na linii jego spojrzenia – może choć trochę zrozumie, może spojrzy wzrokiem, w którym nie będzie potępienia…
Postawił wszystko na jedną kartę – wyprzedził tłum, którego się bał… Niesamowicie się upokorzył wspinając się na drzewo… Tłum musiał to zauważyć – na pewno pokazywali go sobie palcami i złośliwie komentowali… Możemy też podejrzewać, że oczekiwali podobnej reakcji od Jezusa: „teraz utrze nosa temu zdrajcy!”…
Tymczasem dzieje się coś niezrozumiałego… Jezus nie ulega presji tłumu, by kpić i niszczyć człowieka… Widzi utajone pragnienie wyrwania się z bezsensownego życia, widzi serce otwarte na przyjęcie łaski… Nie gardzi Zacheuszem, bo nie wolno pogardzać człowiekiem. Wprasza się nawet do jego domu wzbudzając niezadowolenie tłumu i szemranie…
Pewnie tylko On potrafił przełamać mur nienawiści i uprzedzeń wobec Zacheusza… Pewnie tylko On potrafił dostrzec w nim pragnienie wyzwolenia się ze swojej małości… Pewnie tylko On może nas nauczyć innego spoglądania na drugiego człowieka…

Może pośród nas jest również wielu takich, którzy duszą się w swojej małości i poczuciu niskiej wartości – których życie wygląda jak figowa dziczka… Może w wielu z nas kryje się pragnienie zmiany i nadania życiu sensu…
Wokół nas jest jednak tylko tłum, który to pragnienie tłamsi – pojawia się paraliżujący wstyd i lęk przed wystawieniem się na pośmiewisko i „wytykanie palcami”… Brakuje „katalizatora”, który by to pragnienie uaktywnił, brakuje zwykłej ludzkiej życzliwości i zaufania…
Osąd ze strony drugiego człowieka może okaleczać lub nawet duchowo uśmiercać… Zwróćmy uwagę, że to nie szydzenie, kpiny, pogardzanie, czy nawet potępienia i groźby, były katalizatorem nawrócenia Zacheusza… Musiał pojawić się ktoś, kto zaufał, kto wprosił się do domu, kto pozwolił uwierzyć, że nie jest jeszcze przegrany, że może zacząć na nowo… Zacheusz odzyskał szacunek do samego siebie – i o to właśnie chodziło…
Jeśli czujesz się jak Zacheusz spróbuj zaryzykować… Spróbuj się wspiąć na swoją sykomorę, poszukaj wzroku, który cię nie potępi… Przypomnij sobie swą godność – to On ci ją nadał… Jeśli tylko zechcesz spojrzeć Mu w oczy, On na pewno powie ci: dziś muszę się zatrzymać w twoim domu…

Dodaj komentarz

XXX niedziela zwykła, rok C

Tajemnica modlitwy… a nawet istotne jej elementy: faryzeusz staje przed Panem z dziękczynieniem i uwielbieniem; celnik natomiast, przeprasza Pana i prosi o miłosierdzie…
Coś jest jednak nie tak z tą modlitwą… Z jednej strony księża zachęcają nas ciągle do modlitwy dziękczynienia i uwielbienia – to te elementy mają przeważać w naszej rozmowie z Panem. Modlitwa dziękczynienia jest przecież najlepszą modlitwą prośby… Z drugiej strony to modlitwa prośby celnika stała się milsza Panu… To prawda, że „Bóg ma słabość do ludzi pokornych” – jak powiedział kiedyś papież Franciszek… To prawda, że prawdziwa pokora ma moc otwarcia serca Bożego miłosierdzia… To prawda, że celnik stając z pustymi rękami i odkrytym sercem w potrzebie miłosierdzia – tego miłosierdzia dotyka… Ale czy w modlitwie ma chodzić jedynie o pokorę i uniżenie?…
Mam dziękować i wielbić – czy nie?…

Jak najbardziej dziękować i wielbić – ale nie tak, jak faryzeusz… Modlitwa faryzeusza jest przepełniona dziękczynieniem i wielbieniem – ale i samo-zachwytem z odkrywania swojej wartości… Bóg jest jedynie świadkiem jego doskonałości: Jego rolą jest stwierdzić bezgrzeszność i zachwycić się pobożnością…
Wydawałoby się, że faryzeusz modli się do Boga – w rzeczywistości patrzy na samego siebie – modli się do siebie… Zamiast Boga, przed oczami ma lustro…
Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie, zdziercy, oszuści, cudzołożnicy, albo jak i ten celnik. Zachowuję post dwa razy w tygodniu, daję dziesięcinę ze wszystkiego, co nabywam… – tak rodzi się pogarda wobec tych, którzy doskonałymi być nie potrafią. Tu nie ma miłości bliźniego… „Modlitwa wdzięczności” staje się religijnym ceremoniałem niewdzięczności… Przestaję widzieć Boga i Jego dary – widzę tylko siebie…

Ale i stawiana za przykład modlitwa celnika – gdy będzie naznaczona pozoranctwem – również może nie być miła Panu… Tu nie chodzi o przepraszanie, że jestem „gorszy” od innych – jednym z większych błędów w życiu duchowym jest porównywanie się z innymi… Gdyby celnik modlił się słowami „Panie, żałuję, że nie jestem tak czysty i wierny jak ten tam stojący z przodu faryzeusz” – jego modlitwa nie byłaby miła Bogu…
Prawdziwa modlitwa uczy nas postawy pokory wobec Boga: uznania, że bez Niego nic nie możemy uczynić, że Go naprawdę potrzebujemy… Nie jest przecież ważne to, co my robimy dla Boga – ważne jest to, co Bóg robi dla nas…

I jeszcze jedna intuicja…
Celem modlitwy nie jest sama rozmowa – ale Ten, z którym rozmawiamy… Można się więc modlić również źle…
Nie wpatrując się w Boga, można się z Bogiem rozmijać… Modlitwa polega przecież na wpatrywaniu się w Boga, bo – jak powiedział kiedyś kard. Ratzinger – „Bóg kocha mnie nie dlatego, że ja jestem dobry, ale dlatego, że On jest dobry”… To w modlitwie mam odkryć Jego dobroć wobec mnie!!!…
To chyba też przestroga dla tych, którzy ciągle szukają takiej formy modlitwy, która by im odpowiadała… To przestroga dla tych, którzy nadmiernie koncentrują się na formie zewnętrznej, na szukaniu satysfakcji z modlitwy i samozadowolenia z „wypełnienia obowiązku” wobec Boga… – a nie potrafią po prostu patrzeć Mu w oczy…

Dodaj komentarz

XXIX niedziela zwykła, rok C

Wdowa to kobieta, której należy się szczególna opieka i ochrona – nie ma jej ze strony męża, a dzieci pewnie nie są jeszcze w stanie jej utrzymać… W ewangeliach wdowa staje się zwykle symbolem Kościoła. I może właśnie w tym kluczu warto spojrzeć na dzisiejszą ewangelię: wdowa-Kościół naprzykrza się sędziemu, bo sama nie może dać sobie rady – potrzebuje opieki i obrony… To obraz braku samowystarczalności… To przyznanie się do potrzeby pomocy… Potrzebujemy „Protektora” – bo sami nie jesteśmy w stanie dać sobie rady… Potrzebujemy Jego łaski i obrony…

Spróbujmy się jednak przyjrzeć temu „natręctwu” w modlitwie…
W pierwszej chwili można odnieść wrażenie, że Bóg chce być ciągle proszony, chce być wręcz „nagabywany”… Z drugiej strony wiemy, że w modlitwie nie chodzi o „wielomówstwo” i „klepanie pacierzy”… Bóg nie jest przecież – przepraszam za wyrażenie – panienką, która oczekuje i bawi się długim proszeniem, by dopiero po dłuższym czasie udzielić łaskawie odpowiedzi lub jej w ogóle nie udzielić… W tym „natręctwie” w modlitwie musi chodzić o coś innego…
Chodzi pewnie trochę o „wytrwałość”… Tylko wytrwałość pozwoli nam udowodnić sobie [nie Bogu – bo On tego nie potrzebuje], że to, o co proszę, jest dla mnie ważne, jest niezbędne i konieczne… Gdy proszę długo i cierpliwie, to „wysiłkiem”, który wkładam w prośbę, udowadniam sobie, że przedmiot mojej prośby jest dla mnie naprawdę ważny… Może warto przywoływać tu scenę, w której Mojżesz stoi z wyciągniętymi rękami przed Bogiem prosząc o Jego wsparcie – Bóg reaguje na prośbę o tyle o ile trzyma on ręce w górze… Długa, wytrwała i cierpliwa modlitwa może też pozwolić mi spojrzeć na przedmiot modlitwy oczyma Tego, do którego prośby zanoszę… Spojrzeć oczyma kochającego Boga i zweryfikować konieczność odpowiedzi na prośbę… Zweryfikować, czy to, o co proszę, jest naprawdę konieczne…
Ale chodzi też pewnie i o samą „prośbę”… „Prośba” utożsamia się przecież często z samą modlitwą… Jezus jest realistą i nie boi się sprowadzić modlitwy do samej „prośby”. To modlitwa prośby może uświadomić nam przecież naszą zależność ale i dać nadzieję w tej zależności: „potrzebuję” i „mam pewność”… Modlę się, bo „potrzebuję” i zarazem modlę się, bo „mam pewność”, że Bóg w swoim czasie i na swój sposób wysłucha tego, o co się modlę… Ten, kto się modli, nie boi się „przeszkadzać” Bogu i żywi ślepą ufność w Jego ojcowską miłość – „to przyciąganie oczu i serca Boga ku nam” – jak mówił papież Franciszek. Takie naprzykrzanie się Bogu jest możliwe tylko wtedy, gdy mam pewność, że On mnie słucha i że może uczynić to, o co Go proszę…

Jezus opowiedział swoim uczniom przypowieść o tym, że zawsze powinni modlić się i nie ustawać… Dla mnie jednak jest to również słowo o sakramencie spowiedzi… Wyznając grzechy „wykrzykuję” Bogu swoją słabość i małość, swoją niemoc… Wyznając grzechy „krzyczę”: Panie Boże pomóż, bo przecież sam sobie rady nie dam – ja naprawdę potrzebuję Twojej pomocy… Mam nadzieję, że tak właśnie wyglądają nasze spowiedzi, że nie chodzi nam jedynie o „obmycie”…

Dodaj komentarz

XXVIII niedziela zwykła, rok C

Słowo, które kłuje – ostra szpila wbita w serce… Znamiennym jest, że zarówno Naaman (z pierwszego czytania) jak i Samarytanin (z ewangelii) byli cudzoziemcami… Jakby chciał powiedzieć, że to właśnie obcokrajowcy, czy wyznawcy innych religii, mogą dać nam przykład wartości, o których sami zapominamy, lub które lekceważymy… Że ludzie żyjący obok nas – być może pogardzani i usunięci na margines – mogą nas nauczyć jak podążać drogą, której pragnie Pan… W ewangelii to Samarytanin – prawie poganin – wraca by dziękować… Jemu nie wystarcza, że został uzdrowiony – on wraca, aby wyrazić swoją wdzięczność za otrzymany dar…
To lekcja wdzięczności za uzdrowienie z trądu (sic!)… Lekcja, o której powinniśmy pamiętać korzystając z sakramentu spowiedzi… Trąd jest symbolem konsekwencji grzechu, symbolem rozkładu, obumierania całego organizmu duchowego… A w sakramencie pojednania otrzymujemy nie tylko przebaczenie… On naprawia również tragiczne konsekwencje grzechu… Mój organizm duchowy przestaje się rozpadać, wstępuje we mnie nowe życie… Jest za co dziękować…

Łukasz w ewangelii stosuje ciekawe rozróżnienie… Uzdrowionym został tylko jeden: ten, który potrafił wrócić, by podziękować… Reszta została jedynie „oczyszczona”…
Spróbujmy przełożyć to na praktykę spowiedzi. Wtedy się okaże, że w większości wypadków jesteśmy jedynie oczyszczeni… Uzdrowionym mogę zostać dopiero wtedy, gdy potrafię doceniać łaskę oczyszczenia… Gdy wykazując prawdziwą wdzięczność za dar Bożej miłości zacznę na poważnie realizować „postanowienie poprawy” – zacznę współpracować z otrzymaną łaską aby w mój duchowy organizm znów wlało się nowe życie… Tak naprawdę jedyną formą wdzięczności za łaskę przebaczenia jest „nie zmarnowanie” tej łaski i współpraca z nią… Jedyną formą wdzięczności jest zmiana mojego życia… Tylko tak mogę zostać uzdrowionym, a nie tylko oczyszczonym…

Może warto dziś zrobić sobie rachunek sumienia z mojej „niewdzięczności”… Czasami jak owi trędowaci myślę, że wystarczą przepisane Prawem czynności liturgiczne [obmyj się siedem razy w wodzie, idź pokaż się kapłanom], że leczy i uzdrawia przepisana „ceremonia” – rytuał odprawiony przy konfesjonale… Wykonałem, co miałem wykonać, więc za co tu dziękować… Wykonałem pewien rytuał, więc należy mi się to, co mam…

Ale jest w tej ewangelii jeszcze coś, co może zaskoczyć… Jego obdarowywanie nas łaskami jest niezależne od naszej wdzięczności… Nawet przez myśl Mu nie przeszło, aby przywrócić trąd tym, którzy nie podziękowali za oczyszczenie…
Może warto Mu więc dziś dziękować za to właśnie, że wdzięczność nie jest warunkiem „oczyszczenia” – choć może o pełnym uzdrowieniu w tym wypadku mówić nie można…
On uczy nas dawania – dawania wolnego od oczekiwań… Chyba najtrudniejszym, w takim codziennym czynieniu dobra, jest wyzwolenie się z niewoli oczekiwań wobec innych… Może więc dzisiejsza ewangelia jest o „nieuzależnianiu czynionego dobra” od wdzięczności innych…

Dodaj komentarz

XXVII niedziela zwykła, rok C

Piękna i krótka katecheza o wierze… – zasadniczo dwie podpowiedzi:

Pierwsza: wiara jest potężną „siłą” – dla wierzącego nie ma nic niemożliwego… Gdybyście mieli wiarę jak ziarnko gorczycy, powiedzielibyście tej morwie: Wyrwij się z korzeniem i przesadź się w morze, a byłaby wam posłuszna…
Nie o spektakularną magię tu chodzi. Wystarczy mieć jednak wiarę małą – jak małe ziarnko gorczycy – ale prawdziwą i szczerą, by dokonywać rzeczy po ludzku niemożliwych… Przykładem tu mogą być rodzice na wymagającym poligonie swoich rodzin, czy ciężko chorzy przekazujący pokój ducha tym, który ich odwiedzają…
Wiara nie jest zaklinaniem rzeczywistości, czy – jak ją widzą niektórzy – autoterapią… Prawdziwa wiara potrafi przeprowadzić człowieka przez sytuacje, których po ludzku nie jest w stanie zrozumieć i przyjąć, przez sytuacje, które są źródłem sprzeciwu i buntu, a nawet odwrócenia się od kochającego Stwórcy… To dzięki wierze, wszystkie trudne doświadczenia, które normalnie działają na człowieka destrukcyjnie, tegoż człowieka nie tylko nie wyniszczą, ale są w stanie poprowadzić go do pełni życia…
Sama prośba: przymnóż nam wiary nie była pewnie prośbą o następny cud czy, nie daj Boże, o magiczną sztuczkę; nie była też pewnie prośbą o udzielenie podobnej mocy, by sami mogli dokonać czegoś spektakularnego – tą wielką mocą już dysponowali… Oczekiwali czegoś więcej – oczekiwali „komentarza”, który nada sens temu wszystkiemu, co się właśnie dokonuje…

Druga: wiara jest łaską otrzymaną od Boga a nie łaską czynioną Bogu… Kto z was, mając sługę, który orze lub pasie, powie mu, gdy on wróci z pola: Pójdź i siądź do stołu? Czy nie powie mu raczej: Przygotuj mi wieczerzę, przepasz się i usługuj mi, aż zjem i napiję się, a potem ty będziesz jadł i pił? (… ) Słudzy nieużyteczni jesteśmy; wykonaliśmy to, co powinniśmy wykonać… To że staram się wierzyć, zaufać i ożywiać swą wiarę – nie jest łaską czynioną Bogu – jest raczej obowiązkiem każdego wierzącego…
Wiara, nad którą nie pracuję, której nie pozwalam wzrastać i rozwijać się, staje się martwa… Bywa przecież, że chcielibyśmy, by to sam Bóg biegał wokół nas, odpowiadał na nasze życzenia i był posłuszny warunkom, które Mu dyktujemy… Do tego dochodzi stagnacja i formalne pobożnościowe gesty, które są z naszej strony tak wielką łaską wobec Boga, że ani Bóg ani Kościół nie mają prawa wymagać niczego więcej, tylko cieszyć się z tego, co jest.
Ktoś kiedyś powiedział, że Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo, a człowiek odwdzięczył mu się tym samym… Być może to jest główny powód duchowej śmierci, zagubienia i destrukcji…

Przymnóż nam wiary… – czyli daj nam zrozumieć czym ona jest naprawdę…

Dodaj komentarz