Archiwum dla Wrzesień 2021

XXVI niedziela zwykła, rok B

Nauczycielu, widzieliśmy kogoś, kto nie chodził z nami, jak w imię Twoje wyrzucał złe duchy i zabranialiśmy mu… – ewidentna próba zmonopolizowania łaski i zamknięcia jej w ramach instytucji – Kościoła…
On jednak wykorzystuje tę sytuację, by nauczyć prawdziwej tolerancji. Faktem jest, że wspólnota Kościoła nie jest jednorodna – i dobrze… Ta niejednorodność jednak może stać się sceną sporów o to, kto jest bardziej wierny charyzmatowi głoszenia ewangelii… Stąd przestroga by nie porównywać się z innymi. Dlaczego? Bo porównywanie się z innymi często prowadzi do niezdrowej i grzesznej zazdrości. Zazdrość natomiast, staje się powodem potyczek i wzajemnych oskarżeń – tak było i wśród apostołów…
I pomocą w walce z zazdrością staje się podpowiedź: nikt, kto czyni cuda w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami. To granice tolerancji we wspólnym działaniu: „w Jego imię” – czyli zgodnie z zasadami, które On głosił… A więc: miłość, szacunek do ludzkiej godności, braterskie upomnienie, dyskrecja, pokora i troska o wspólne dobro… Nigdy: podważenie zaufania, oczernianie i dyskredytowanie itd., itp. Spójrz więc pozytywnie na drugiego – nie bądź „ciasny” – jeśli nie jest twoim wrogiem, to jest sprzymierzeńcem…

Stąd pewnie w tej samej wypowiedzi nauka o zgorszeniu: Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą, temu byłoby lepiej uwiązać kamień młyński u szyi i wrzucić go w morze…
Tych, którzy gorszyli się zachowaniem Jezusa było wielu. Nie chodzi więc chyba o zgorszenie zachowaniem, które mi akurat nie odpowiada. Chodzi o zgorszenie innego typu – o „uczynienie drugiego gorszym”, albo „jeszcze bardziej gorszym”…
Tajemnica zgorszenia to moralny relatywizm i antyświadectwo. To moment, gdy staję się powodem uśpienia sumień innych i akceptacji życia w grzechu… A kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą, temu byłoby lepiej uwiązać kamień młyński u szyi i wrzucić go w morze…
Wszystkie działania bez miłości i prawdziwej troski o dobro drugiego – a więc nie „w imię Jezusa” – mają znamiona zgorszenia – i tolerować ich nie można! A działania „w imię Jezusa” to: nie akceptowanie grzechu i złego postępowania oraz pokazywanie drogi dobra i eliminowania zła…

Stąd – jakże cenna i zarazem mocna – wskazówka: Jeśli twoja ręka jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją… Bez nietolerowania i eliminowania z mojego życia tego, co czyni mnie gorszym – trudno mi będzie wziąć na poważnie Jego nauczanie – zacznę podchodzić do niego z dystansem, aż w pewnym momencie je zaneguję…
Zło przychodzi w przebraniu zbawcy, oswaja się ze mną, znieczula – szuka „paktu o nieagresji” i akceptacji – trzeba przecież jakoś funkcjonować w tym świecie…
A przesłanie Jezusa jest jasne: ostre cięcie jest jedynym ratunkiem… Eliminuj ze swego życia to co grzeszne i do grzechu prowadzi. A będąc posłanym do innych zadbaj, by odcinanie od grzechu i tego, co prowadzi do zła było podstawą głoszenia ewangelii…

I jeszcze jedna refleksja – warto przez pryzmat tej ewangelii spojrzeć na postanowienie poprawy w sakramencie spowiedzi… Postanowienie poprawy to przecież nie sama chęć zmiany życia, ale – przede wszystkim – współpraca z łaską, którą otrzymuję. A nie da się z łaską współpracować inaczej, jak tylko przez wyeliminowanie okoliczności, które grzechowi sprzyjają…

Dodaj komentarz

XXV niedziela zwykła, rok B

W dzisiejszej ewangelii pojawia się mnóstwo wątków i trzeba znaleźć coś co je łączy – i być może tym czymś jest doświadczenie cierpienia… To doświadczenie sprawia, że trudno jest nam wtedy zrozumieć Boga:
Jak kochający Bóg – który nie stworzył ani śmierci ani cierpienia – może na nie zezwalać i je akceptować… W modlitwie nie prosimy o wytrwałość w trudnościach i cierpieniu ale o to, by Bóg je zabrał, i to jak najszybciej…
Jeśli coś jest trudne i niezrozumiałe, to najlepiej to zignorować lub temu zaprzeczyć. I tak właśnie zrobili Jego uczniowie… Gdy On opowiada im o czekającej Go męce – oni spierają się o to, który z nich jest ważniejszy… Mają swoją własną wizję „prawdziwego ucznia” i swój własny pomysł na to, co daje powód, by nazywać się pierwszym…
Egocentryzm, szukanie wygody, unikanie trudu i cierpienia – to coś, co człowiekowi nigdy obce nie było…

A On próbuje przekazać, że prawdziwa wielkość człowieka polega na oddaniu siebie drugiemu: Wziął dziecko, postawił je przed nimi i objąwszy je ramionami, rzekł do nich: Kto przyjmuje jedno z tych dzieci w imię moje, Mnie przyjmuje. Jakby chciał powiedzieć: bądź wielki – otocz je opieką, żyj dla niego, poświęć dla niego siły, czas i pieniądze – po prostu: pokochaj go…
Przyjęcie dziecka staje się symbolem autentycznego wyzwolenia się z egoizmu – najlepiej wiedzą o tym rodzice, którym pojawienie się dziecka wywraca świat do góry nogami… Przyjęcie dziecka staje się symbolem dostrzeżenia w drugim człowieku kogoś czekającego na moją miłość, akceptację i towarzyszenie – jak prawdziwy rodzic i wychowawca…
Dziecko staje się symbolem człowieka, który jest dla mnie zadaniem…

To wezwanie dotyczy każdego, nawet księży i zakonników [również zakonnic]. Dlaczego? Dlatego, że to właśnie my bardzo często ulegamy pokusie spierania się między sobą, który z nas jest „pierwszy” i która „własna i prywatna wizja świętości” jest prawdziwsza…
I przed każdym z nas stawia dziś dziecko i zaczyna tłumaczyć:
Po pierwsze: pozbądź się egoizmu i stań się dla drugiego człowieka tak ofiarny jak rodzic dla dziecka. Niech twój własny, poukładany przez ciebie, egocentryczny świat wywróci się do góry nogami. Poświęć się mu całkowicie – jak i Ja poświęciłem swoje życie na krzyżu…
Po drugie: pamiętaj o przykładzie i dawaniu świadectwa. Wiara to nie wiedza religijna – wiary nie przekazuje się przy pomocy nauczania. Osobowość dziecka kształtuje się przez świadectwo – dziecko uważnie obserwuje dorosłych i kształtuje swoje postępowanie według tego, co widzi – jeśli pouczenia rodziców są sprzeczne z ich postawą, dziecko przejmie postawę, a nie przekazywane ustnie normy postępowania…
Po trzecie wreszcie: wychowuj – masz przecież taki obowiązek. Stawiaj wymagania i pouczaj co jest dobre a co złe… Dziecko ma prawo do pomyłek i upadków, ale rolą kochającego rodzica i wychowawcy jest nazwanie tego, co złe – czasami może nawet ukaranie (podpadnę pewnie zwolennikom wychowania bezstresowego) i pokazanie właściwej drogi…

Tak tworzy się prawdziwa obecność Boga we wspólnocie Kościoła: Kto przyjmuje jedno z tych dzieci w imię moje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmuje, nie przyjmuje Mnie, lecz Tego, który Mnie posłał…

Dodaj komentarz

XXIV niedziela zwykła, rok B

Dwoje kochających się osób… Kiedyś musi paść to pytanie: „kim jestem dla ciebie?” Patrzę ci prosto w oczy – więc nie próbuj kręcić, nie próbuj wymigiwać się pustymi frazesami. Pytam o miłość, o relację, o więź, o zaufanie – o to czy chcesz być ze mną czy nie… Musisz się określić…

Wiara to również szczera odpowiedź na Jego pytanie: a ty za kogo mnie uważasz?… I nie ma tu miejsca na kręcenie i puste frazesy – to przecież pytanie o miłość, o relację, o więź, o zaufanie – o to czy chcę być z Nim, czy nie…
Nie da się poznać z dystansu – osobę poznaje się przez przebywanie z nią. Nie da się prawdziwie poznać nie kochając… Muszę się określić…

Faktem jest, że wielu z nas bardzo szybko odpowiada Bogu na to pytanie wyuczoną na lekcji religii formułką. Czy nie jest to jednak formułka pusta i nic nie znacząca?
Piotr w pierwszym odruchu odpowiada podobnie: Używa zasłyszanej – lub jak powie inny ewangelista Mateusz: objawionej przez Ojca – formułki: Ty jesteś Mesjaszem… Trafił w dziesiątkę – ale zaraz się okazało, że zupełnie nie wie, co to oznacza. Stąd zakaz mówienia o tym: nie rozumiesz słów, które wypowiadasz; twoja wiara jest niedojrzała i nieświadoma…

Pięknym komentarzem do dzisiejszej ewangelii jest fragment z Listu Św. Jakuba, który mówi o dojrzewaniu wiary poprzez czyny miłości: wiara bez uczynków martwa jest sama w sobie… Wiara i czyny – wymagające niekiedy prawdziwego samozaparcia – tworzą nierozerwalny związek. Wiara jest miłością, a miłość działaniem…

U Piotra, za wyznaniem prawdziwej wiary kryje się wiele fałszywych wyobrażeń. Tymczasem: Syn Człowieczy musi wiele cierpieć, będzie odrzucony przez starszych, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; będzie zabity…
Niesamowicie trudno jest nam przyjąć, że wyznacznikiem naszej wiary jest krzyż. Może innym potrafimy mówić o potrzebie podjęcia krzyża, o jego zbawczym wymiarze. Innych potrafimy również – w obliczu krzyża – umacniać i pocieszać… Sami jednak, dobrowolnie, tego krzyża podejmować nie za bardzo chcemy…
I nie chodzi tu jedynie o krzyż cierpienia – chodzi również o krzyż „totalnego oddania się innym” – umierania dla siebie i poświęcenia swego życia innym, służbie. Przecież tego właśnie wymaga od nas prawdziwa miłość…

I tak się zastanawiam, czy czasem najważniejszymi słowami Jezusa, skierowanymi dziś do każdego funkcjonariusza Kościoła, nie są słowa: Zejdź Mi z oczu, szatanie, bo nie myślisz po Bożemu, lecz po ludzku… Każda ewangelia jest skierowana najpierw do nas – duszpasterzy, głoszących Słowo: Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje! Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, zachowa je…
Te słowa nie są skierowane tylko do tych, których nauczamy – one są skierowane przede wszystkim do nas funkcjonariuszy Kościoła… Bez krzyża poświęcenia się i totalnego oddania się na służbę innym – nasze nauczanie nie ma większego sensu…

Dodaj komentarz

XXIII niedziela zwykła, rok B

Mieszkańcy Dekapolu, poganie, nie znali Boga objawiającego się Żydom – a przynajmniej nie oddawali Mu oficjalnie czci – odważyli się zaczepić Jezusa. Proszą Go jedynie o to, by dotknął chorego – pewnie nie za bardzo wiedzieli o co prosić można. Szukanie cudotwórcy? Zbytnia poufałość? A może po prostu wyraz wiary: On jest w stanie coś z tym zrobić…
Nasze ludzkie doświadczenie sprawia jednak, że zasadniczo wątpimy w cuda, a nawet w sens jakichkolwiek próśb. Przestajemy szukać Tego, który może pomóc, przestajemy się modlić.
Może właśnie dlatego, poganie z Dekapolu powinni nas uczyć zaufania i otwartości na Tego, który przechodzi obok. On potrafi dostrzec prostą wiarę… Może to właśnie będzie początek…

Wielu zachwyca niesamowita plastyka „procesu” uzdrowienia głuchoniemego. Mnie jednak intryguje wyraźne wyróżnienie samych, niesamowicie istotnych, elementów tego „procesu”.

Po pierwsze: dyskrecja. Odprowadza chorego na bok – tu nie chodzi o sensację i cuda na pokaz. On chce naprawdę pomóc…

Po drugie: język uzdrawiania. Dostosowuje się do sytuacji i warunków – używa zrozumiałego dla chorego „języka”. Z głuchoniemym nie wchodzi się w dialog przy pomocy słów, trzeba „innego języka”: wkłada palce w uszy, śliną dotyka języka…

Po trzecie: kontakt z Bogiem – i to kontakt niesamowicie intymny. Spojrzał w niebo – niczego nie czyni we własnym imieniu; westchnął – by przekazać ożywiające tchnienie (jak przy stwarzaniu pierwszego człowieka – Adama); wkłada palce do uszu i śliną dotyka języka – tylko intymny kontakt z Bogiem daje prawdziwe uzdrowienie…

Po czwarte: metafora, znak, symbol. Jemu ewidentnie chodzi o odniesienie do Izraela i w konsekwencji do nas wszystkich. Prorocy powtarzali dość często, że Izrael jest głuchy na słowo Boże i niezdolny na nie prawidłowo odpowiedzieć. I teraz pojawia się Ten, który Głuchym słuch przywraca i niemym mowę… – to wypełnienie obietnic mesjańskich…

Po piąte: niesamowity znak nadziei. On jest w stanie dotrzeć do każdego – nawet tego zamkniętego na Słowo. Nawet ci, którzy nie są w stanie wsłuchiwać się w Słowo – a tym bardziej być jego głosicielami – mają szansę na intymny dotyk miłości Boga – na prawdziwe uzdrowienie…

Po szóste wreszcie: niesamowite nawiązanie do chrztu, które odkrywa Kościół. W obrzędach chrztu dorosłych pozostał obrzęd „effata”. Skaza grzechu pierworodnego zamyka nas na Słowo Boga – a Chrystus poprzez chrzest uwalnia od tej skazy: otwiera uszy umysłu i serca na Słowo miłości, które wypowiada Ojciec; rozwiązuje też język serca, byśmy mogli tę miłość wypowiadać na co dzień…

I po siódme – już na zakończenie: pomiędzy wierszami wyczytać można przestrogę… Uzdrawia głuchoniemego – a nie jedynie głuchego. Dziś jednak – w większości wypadków – mamy do czynienia jedynie z głuchymi. To ci, którzy mają przytępiony słuch, stracili wrażliwość na treść Słowa – ale niestety próbują się wypowiadać (dotyczy to również, lub przede wszystkim, funkcjonariuszy Kościoła i tu – jako funkcjonariusz Kościoła – biję się w piersi). Powstaje wtedy bełkot. Bełkocząc, próbujemy poprawiać ewangelię, przykazania, tłumaczyć jak i czego powinien nauczać Kościół. Próbujemy poprawiać nawet i samego Jezusa, który jest Słowem…
I próbuję sobie wyobrazić jak wyglądałoby takie uzdrowienie „głuchego”, który jednak ciągle mówi?: Chrystus bierze go na bok, osobno, wymierza (z miłością) policzek – tak dla opamiętania – i mówi: Zamknij się!… I dopiero po uzdrowieniu słuchu dotyka języka mówiąc: Effatha!, otwórz się! – by treść wypowiadanego Słowa była zgodna z tym, które zostało usłyszane…

Dodaj komentarz