Archiwum dla Grudzień 2021

Świętej Rodziny Jezusa, Maryi i Józefa, rok C

Mówi się, że święta Bożego Narodzenia to święta najbardziej rodzinne – stąd ten szczególny akcent podczas świętowania tajemnicy Wcielenia… Prawdy o miłości Boga do człowieka nie da się objawić gdzie indziej jak tylko w rodzinie. To przecież w rodzinie każdy z nas miłości doświadcza i miłości się uczy…
Bez rodziny nikt z nas nie jest w stanie zrozumieć słowa „kocham”. I nie chodzi tu o jakąś sielankę – chodzi o poligon, na którym weryfikujemy miłość…

Syn Boży przyszedł na świat i wychował się w rodzinie: w rodzinie był poddany swoim ziemskim rodzicom, w rodzinie wreszcie czynił postępy w mądrości, w latach i w łasce u Boga i u ludzi
Mam nadzieję, że nikt nie myśli sobie, że w rodzinie Jezusa („świętej rodzinie”) była tylko i wyłącznie sielanka – a nasze rodziny są inne i w naszych rodzinach tak pięknie żyć się nie da… Nic bardziej mylnego – tam też było wiele bolesnych napięć… Począwszy od napięcia pomiędzy Józefem a Maryją, gdy dowiedział się, że jest w stanie błogosławionym i nie chciał jej przyjąć, poprzez problem ze znalezieniem noclegu i sam poród, emigrację do Egiptu, samo zgubienie Syna (czy rodzice mogą sobie na to pozwolić?), brak Józefa (śmierć? – nie pojawia się potem na kartach ewangelii), aż do śmierci jedynego Syna… To tylko niektóre „napięcia” przynoszące wiele ludzkiego bólu, o których wspomina ewangelia – a pewnie było ich o wiele więcej…

Nie o sielankę więc chodzi – bardziej o poligon, na którym weryfikujemy miłość i tej miłości się naprawdę uczymy… W rodzinie nie da się kochać na niby – wszystkie iluzje zostaną natychmiast ujawnione…
Na „rodzinnym poligonie” człowiek miłości się uczy i do miłości dojrzewa – szczególnie w wymiarze dawania siebie… Tu nie da się zamknąć w egocentrycznej skorupie – bo miłość nie ma nic wspólnego z egoizmem czy egocentryzmem… To w rodzinie i dla rodziny pojawia się potrzeba rezygnacji z marzeń, kariery, ambicji, samego siebie – bo żyję dla drugiego – nie tylko dla współmałżonka, ale i dla dziecka… W rodzinie uczymy się być razem, by budować wspólny dom…
Jezus przyjmując ludzką naturę, przyjął nie tylko potrzebę jedzenia, picia i wypoczynku – ale również potrzebę bycia kochanym przez swoich rodziców… To w rodzinie, a nie gdzie indziej, realizuje się wszczepiona w nas potrzeba bycia kochanym…

Obyśmy – w tym „zwariowanym” i „zachęcającym do walki między sobą” świecie – o tym nie zapominali…
Ktoś kiedyś powiedział, że brak miłości jawi się światu jako nieobecność Boga. Oby w naszych rodzinach można było doświadczyć Jego prawdziwej obecności…
Dlatego, podziękujmy dziś naszym własnym rodzinom: małżonkowie sobie nawzajem, dzieci rodzicom, rodzice dzieciom… Podziękujmy za ten poligon, na którym uczyliśmy się, uczymy się i będziemy się uczyć miłości…
Ja dziś dziękuję swojej rodzinie…

Dodaj komentarz

Uroczystość Narodzenia Pańskiego 2021

Dodaj komentarz

IV niedziela adwentu, rok C

Przed nami ostatni tydzień adwentu – za niedługo doświadczymy dotyku Boga, który rodzi się w naszej pogmatwanej codzienności…
Rodzi się – bo będziemy się starać wykrzesać – pośród tego co trudne i nijakie – odrobinę wrażliwości na to, co piękne, dobre i pełne miłości… I o tę wrażliwość chyba, najbardziej chodzi…
To dzięki tej wrażliwości właśnie, Elżbieta dostrzegła „Tego, Który przychodzi” – jeszcze zanim Maryja podzieliła się radością „błogosławieństwa”… A skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie?… – podążając tropem biblijnym możemy skojarzyć słowa Elżbiety ze słowami samego króla Dawida, który na wieść o przeniesieniu Arki Przymierza do Jerozolimy wykrzyczał: A skądże mi to, że Arka Pańska przyjdzie do mnie?… Idąc dalej tym tropem – widzimy tańczącego przed arką Dawida i zawołanie Elżbiety: zatańczyło dzieciątko w łonie moim… (bo tak należałoby tłumaczyć słowa: poruszyło się z radości dzieciątko w łonie moim…). Maryja nie tyle się staje, co jest arką Bożej obecności…

Elżbieta uczy nas dziś prawdziwej wrażliwości… Byśmy nie przeszli obojętnie obok żadnej „arki Bożej obecności”… Byśmy mieli wrażliwość na dobro i błogosławieństwo obecne w każdym drugim człowieku – „arce Bożej obecności”…
A Maryja dopowiada: odkryj również i w sobie, że i ty jesteś taką „arką obecności Boga”… Za każdym razem, gdy uświadomisz sobie dotyk Bożej miłości – pobiegniesz z pośpiechem do innych, by dzielić się tą radością… Jak Maryja, która będąc wrażliwą na działanie Tego, który w niej zamieszkał, biegnie by spotkać się z potrzebującą pomocy lub tylko zwykłych odwiedzin…
Tak naprawdę, jedynie wrażliwość na działanie Boga w moim własnym życiu może mnie otworzyć na dostrzeganie Bożej obecności w drugim… Ta wrażliwość może również sprawić, że nie będę narzekał na swój los i przytłaczające mnie problemy… Może zacznę wreszcie chwalić Pana i dziękować Mu za Jego delikatną obecność…

Te kobiety – i Maryja i Elżbieta – przekazują nam dziś jakąś niesamowitą „prawdę”… „Papierkiem lakmusowym” mojej wiary, jej potwierdzeniem, może być jedynie wrażliwość na Jego delikatną obecność…
Moja wiara nie wyraża się w manifestacjach i wiecach poparcia. Moja wiara nie wyraża się nawet w różnorodnych – mniej lub bardziej wielkich – zaangażowaniach… Moja wiara wyraża się we wrażliwości na obecność Tego, który jest we mnie… A Jego obecność we mnie przynagla mnie, wręcz zmusza, do nawiedzenia tego, który oczekuje spotkania z „Jego obecnością we mnie”…
To właśnie ta zwykła obecność przy potrzebującym jest potwierdzeniem wiary w tajemnicę Boga, który przychodzi, by być blisko każdego z nas…

Takiej wrażliwości na Emmanuela – Boga z nami – wszystkim życzę…

Dodaj komentarz

III niedziela adwentu, rok C

Połowa adwentu i mocne wezwanie dzisiejszej Liturgii do radości: Wyśpiewuj, Córo Syjońska! Podnieś radosny okrzyk, Izraelu! Ciesz się i wesel z całego serca, Córo Jeruzalem!… Radujcie się zawsze w Panu; jeszcze raz powtarzam: radujcie się!… Prawdziwa radość przed nami: Pan jest blisko – rychłe spotkanie z „Kochającym” musi napawać radością…
On nie jest tym, który potępia. On jest tym, który usprawiedliwia, który broni, który niesie nasze ciężary… I to my jesteśmy Jego radością!…

Ale dzisiejsza ewangelia zaskakuje – poprzez nawoływanie Jana Chrzciciela do „drogi normalności” daje nam następny powód radości… Przyznam, że to Jan mnie zaskakuje – po jego radykalizmie spodziewałem się czegoś innego… Wzywa oczywiście do opuszczenia drogi nieprawości – może to i trudne – ale przecież „normalne”…
Ale w jego wołaniu jest coś, co wydaje sie wręcz nienormalne – proponuje wprost „drogę normalności”!!! Nawrócenie, do którego wzywa, nie polega na dokonaniu rzeczy heroicznych, nadzwyczajnych czy wręcz niemożliwych… Rób po prostu to, co do ciebie należy i bądź w tym uczciwy – nic więcej… Zwróć uwagę na zwykłą ludzką wrażliwość i uczciwość opartą na zwykłej ludzkiej sprawiedliwości – nic nadzwyczajnego… Właśnie, nic nadzwyczajnego! a jednak…

Jest realistą i twardo stąpa po ziemi. Wie, że standard normalności niesamowicie trudno zachowywać… Trudno jest przecież wypełniać dziś swoje obowiązki jeśli one nie są moimi pomysłami na życie – zawsze mam ochotę trochę przy tym pogrzebać i jeśli już coś robić, to tylko po swojemu… Jakby chciał nam podpowiedzieć, że największym naszym problemem jest zwykła uczciwość i wierne wypełnianie obowiązków…
Warto sobie przypomnieć, że w świętości nie chodzi przecież o jakiś nadzwyczajny heroizm, ale o normalność właśnie…

To również niesamowicie mocne wezwanie do funkcjonariuszy Kościoła – do nas księży… Rób tylko to, co do ciebie należy i nic więcej! Bądź kapłanem, który sprawuje gorliwie sakramenty, głoś niezakłamaną prawdę ewangelii i trwaj przy potrzebującym… Nie zajmuj się niczym innym – bo to, co nie należy do twoich obowiązków może w pewnym momencie stać się czymś co zacznie nad tobą panować i tobą manipulować… I stanie się najgorsze: zapomnisz o tym co do ciebie należy…
Jesteś prorokiem – a zadaniem proroka jest: budzić sumienie i pomagać mu funkcjonować w tym zrelatywizowanym świecie…
Może to są banały, ale dobrze wiemy, że księża bardzo często ulegają pokusie, że mogą coś więcej… Zmieniać świat i społeczeństwo tak po swojemu: czy to angażując się w politykę, czy to będąc aktywnie obecnymi w wielu różnorodnych środowiskach poza-kościelnych… Tymczasem Jan dziś mocno woła: wypełniaj solidnie swoje obowiązki, rób dobrze to, co do ciebie jako proroka/kapłana należy – i nic więcej!!!

Przyznaję, Jan budzi we mnie ambiwalentne uczucia. Z jednej strony radość, że do świętości nie potrzeba nic więcej jak tylko zwykłej wrażliwości, uczciwości i wierności w wypełnianiu swoich obowiązków; a z drugiej strony cień smutku: z tą wrażliwością, uczciwością i wiernością w wypełnianiu tego, co do mnie należy, jest zawsze najtrudniej…

Dodaj komentarz

II niedziela adwentu, rok C

Po pierwsze: czas i miejsce – mocne osadzenie w realiach czasowo-przestrzennych… Po co? By uciąć wszelkie spekulacje, że mamy do czynienia w mitem czy bajką. Decydująca faza historii zbawienia dokonuje się w znanej nam czasoprzestrzeni…
Więcej nawet, w tej konkretnej czasoprzestrzeni zaczynają się spełniać konkretne proroctwa: Bóg zaczyna realizować swój plan… Działalność Jana Chrzciciela nie jest jakimś szlachetnym zrywem kogoś, kto nie może się pogodzić z grzechem – jest dokładną realizacją zapisu z księgo proroka Izajasza… Bóg wypowiedział Słowo – jego nośnikiem jest „Głos”…

Po drugie: tenże „Głos” głosi chrzest nawrócenia na odpuszczenie grzechów… Zdecydowanie coś nowego i zarazem jeszcze „niepełnego”…
Coś nowego: bo jego poprzednicy – dawniejsi prorocy – wzywali tylko do nawrócenia. Tu nowością jest chrzest – obmycie wyrażające pragnienie zerwania z grzechami i zmianę swojego życia…
Coś „niepełnego” zarazem – bo ta wewnętrzna przemiana myślenia, życia i postawy nie mogła być przemianą realną. Człowiek skażony grzechem nie jest do niej zdolny… To dopiero wstęp i przygotowanie do tego, co zamierza uczynić sam Bóg w Jezusie… Wezwanie do jasnego wyrażenia realnego pragnienia i woli oczyszczenia i przemiany – do powiedzenia: „Tak, potrzebuję Twego zbawienia”…

Po trzecie wreszcie: wezwanie do współpracy. Stąd wołanie: Przygotujcie drogę Panu, prostujcie ścieżki dla Niego! Każda dolina niech będzie wypełniona, każda góra i pagórek zrównane, drogi kręte niech się staną prostymi, a wyboiste drogami gładkimi! Pokaż, że Go zapraszasz na drogi swego życia, że je nawet przygotowujesz…
To ewidentna przestroga przed zachowaniem, które może mieć elementy absurdu: Mówię – i może nawet w głębi serca jestem do tego przekonany – że tęsknię za Zbawicielem, że Go potrzebuję – tymczasem zamykam przed nim serce… Nie czynię nic, by On do mnie dotarł…
Przygotuj więc wreszcie serce na spotkanie: wyprostuj pokręcone drogi serca i umysłu; wypełnij doliny słabości i lęku; przytnij dążenia pychy i egoizmu; nie daj się zwodzić na manowce… Pozwól przyjść do siebie Panu drogą prostą bez wybojów i kompromisów…

Wtedy pojawia się pustynia – to po czwarte – gdy mówisz, że sam nie jesteś tego w stanie uczynić, że to cię przerasta – i masz rację…
Nie przerasta jednak Jego, o ile pozwolisz Mu działać…
Bo adwent więc to:
czas wyjścia na pustynię i usłyszenia Głosu: prostujcie!!!,
czas uświadomienia sobie: „sam nie dam rady”
czas proszenia Chrystusa: „Ty sam wyprostuj to co powykrzywiane!”…

Dodaj komentarz