III niedziela wielkanocna, rok A

Dzisiejsza ewangelia to katecheza o niezrozumieniu tajemnicy śmierci Chrystusa i tajemnicy Jego Zmartwychwstania… To katecheza o „innych” oczekiwaniach wobec Mesjasza i zawiedzionych nadziejach… Miał zaradzać naszym potrzebom, miał uzdrawiać i rozmnażać chleb… – a tymczasem dał się ukrzyżować i wszystko przepadło… A myśmy się spodziewali…

Im częściej jednak czytam ten fragment ewangelii, tym bardziej staje się on dla mnie katechezą o modlitwie… Bo modlitwa to nic innego przecież jak spotkanie „w drodze” z żyjącym, żywym, obecnym…
On idzie obok mnie i mi towarzyszy… Przyłącza się, by wyjaśniać mi Pisma…
Modlitwa – to też zaproszenie Go do siebie – do swojego domu. To odkrywanie przed Nim swojej codzienności – także tej pogmatwanej i pełnej rozterek, zawodów i wątpliwości – takiej, jaką naprawdę ona jest, niezafałszowanej…
Ale to nie wszystko… Modlitwa, choćby była najpiękniejszym i najszczerszym spotkaniem z Jezusem w drodze, choćby nawet sprawiała, że serce będzie w nas pałało, gdy On wyjaśnia Pisma – nie sprawi sama z siebie, że Go rozpoznamy… Poznać Go można jedynie po „łamaniu chleba”… Każda dobra i prawdziwa modlitwa prowadzi więc do stołu, do ołtarza, do eucharystii… Dopiero gdy zasiądę z Nim do stołu moje oczy zostaną otwarte…

Ale w tej ewangelii jest jeszcze jeden niesamowicie piękny wątek… Dwóch uczniów pełnych zawiedzionych nadziei, nierozumiejących tego, co się stało – nawet słowa kobiet o pustym grobie nic im nie pomogły – podąża do Emaus, na zachód od Jerozolimy… Nie w stronę wschodzącego Słońca – w stronę światła – ale w stronę ciemności… Smutek, przerażenie i rozczarowanie… Rozczarowanie nie tylko Jezusem ale i sobą – tyle w Niego zainwestowali i teraz klapa…
Jest jednak coś, na co warto zwrócić uwagę… Podążają we dwóch, podążają we wspólnocie – nie zagłębiają się w ciemność samotnie – coś takiego mogłoby się skończyć tragicznie – samotny był przecież Judasz…
To wspólnota daje im przestrzeń do rozmowy – mogą opowiedzieć sobie nawzajem o swoich rozterkach, wątpliwościach i zawiedzionych nadziejach… Tam gdzie są dwaj lub trzej w imię Jego (rozmawiają przecież o Jezusie) tam i On jest obecny… I On pojawia się we wspólnocie – i tylko we wspólnocie leczy wątpliwości i rozterki… Tak było przecież z Tomaszem – pamiętamy z poprzedniej niedzieli – uzdrawia „niewiarę” Tomasza we wspólnocie – a nie poza nią…
Pozwala im się wygadać… Potem jednak zaczyna tłumaczyć, że ich plany nie są Jego planami… Że ma plan lepszy – choć może wydaje im się to wszystko bez sensu…
I ta niesamowita intuicja… Gdy stajesz załamany i pełen niezrozumienia wobec planów Pana – po wygadaniu się i wyrzuceniu z siebie tego wszystkiego, co boli i jest niezrozumiałe – pozwól Jezusowi opowiedzieć o swoim planie wobec ciebie…
Być może prawdziwe nawrócenie polega na tym właśnie – by przyjąć drogę, którą On chce mnie poprowadzić? Nie tę, którą ja sobie wykoncypowałem, i uważam ją za jedynie słuszną – ale tę, na którą On mnie zaprasza… Tę, która w rzeczywistości staje się lepszą, bardziej niezwykłą i piękną – mimo, że teraz może jeszcze niezrozumiałą…
Niech podczas „łamania chleba” – na eucharystii – moje oczy się otworzą…

  1. Dodaj komentarz

Dodaj komentarz