Archiwum dla Sierpień 2022

XXII niedziela zwykła, rok C

Idź i usiądź na ostatnim miejscu. Wtedy przyjdzie gospodarz i powie ci: Przyjacielu, przesiądź się wyżej; i spotka cię zaszczyt wobec wszystkich współbiesiadników… Towarzyski savoir vivre, czy cwane zagranie, by zwrócić na siebie uwagę i osiągnąć pewną nobilitację?…
A może jednak rada: nie pchaj się za wysoko, bo może być ktoś znakomitszy od ciebie… Ale taka rada nie mieści się przecież w zakresie dzisiejszego poradnictwa PR-owego… Zalecana wszystkim autopromocja wymusza bycie przebojowym i stawianie się ponad innych – tylko wtedy można być zauważonym i w ogóle jakoś się liczyć…
Do tego dochodzi jeszcze druga dziwna rada: zaproś ubogich, ułomnych, chromych i niewidomych – ponieważ nie mają czym się odwdzięczyć…

O co Mu chodzi? Pewnie jak zwykle o przekroczenie egocentryzmu oraz naukę pokory i bezinteresowności…
O to, by dokonał się we mnie taki jakby „kopernikański przewrót”, bym odkrył, że nie jestem Słońcem, wokół którego wszystko się kręci…
O to, by przekraczając egocentryzm uczyć się pokory, której chyba nie rozumiem i – szczerze powiedziawszy – mam pretensje do Pana Boga o tę „przeszkodę na drodze do sukcesu i bycia szczęśliwym”… Jakże często mylę pokorę z „zakazem bycia zadowolonym z siebie”, z zakazem obrony swojego własnego zdania i zgodą na tzw. skakanie sobie po głowie… A ona jest przecież przeciwieństwem egocentryzmu i pychy… I jeśli pycha polega na zajmowaniu pierwszego miejsca dla siebie – to pokora jest oddaniem pierwszeństwa Bogu… To On ma być w centrum…
Pokora nie polega też na „niewidzeniu swojej wartości” i zaprzeczaniu swoim własnym zaletom. Ona pomaga je dostrzec i rozpoznać jako dar… Stąd więc ta zachęta do bezinteresownego dzielenia się tym, co mam…
W bezinteresowności natomiast chodzi o moją zdolność do działań wolnych od pragnienia odpłaty… O naukę dawania bez oczekiwania niczego w zamian… O eliminowanie ze swoich motywacji oczekiwania „a co ja z tego będę miał”? – przecież prawdziwa miłość nie podlega księgowaniu i przeliczaniu bilansu strat i zysków… Mnie przecież też zaproszono na ucztę – za nic!!!… Co więcej zostałem nazwany „przyjacielem”!!!…

Warto zwrócić uwagę na małe dzieci, które mają prawo być w kościele – ale w związku z tym, że bywają czasami „zbyt aktywne” i przeszkadzają dorosłym – patrzymy na ich obecność dość krzywo… To chyba taki rodzaj pchania się dorosłych na pierwsze miejsca w kościele – bo my zasługujemy, by tu być; bo my wiemy, o co tu chodzi… – a dzieci są małe, nieświadome i najlepiej, by ich tu nie było…
A może ich obecność w kościele uczy nas dostrzegania bezinteresownej łaski Boga: one mają swoje miejsce w kościele mimo, że niczym na tę łaskę nie zasłużyły… I to właśnie obecność małych dzieci w kościele powinna mi przypominać, że na ucztę zapraszani są tylko ci, którzy nie mogą się niczym odwdzięczyć!!!… (sic!!!)
Za każdym razem, gdy pomyślę sobie ile rzeczy dla Boga zrobiłem i jak zasłużyłem, by na ucztę przybyć – przychodzi niepokojąca myśl: „to może nie jestem zaproszony a tylko próbuję się wepchać!?”… Może warto na początku każdej mszy zadawać sobie pytanie czy jestem zaproszony „za nic”, czy też ten udział we mszy mi się należy, bo na niego zasłużyłem… I obym nie znalazł niczego, czym mogę Mu się odwdzięczyć!… Obym był zaproszony a nie wpychał się za coś!…

Dodaj komentarz

XXI niedziela zwykła, rok C

Przyjdą ze wschodu i zachodu, z północy i południa i siądą za stołem w królestwie Bożym… – a do nas: Nie wiem skąd jesteście… To słowa, które w pierwszej chwili rodzą we mnie bunt… Jestem księdzem, jestem – wydawałoby się – blisko Pana, ale On mówi je także i do mnie… Jak tak można?
I nawet gdy Mu przypomnimy: Przecież jadaliśmy i piliśmy z Tobą, i na ulicach naszych nauczałeś… Powtórzy: Powiadam wam, nie wiem, skąd jesteście… Aż się chce odwrócić na pięcie i podziękować za taką znajomość…
Zaraz jednak przychodzi refleksja, że Jego zamiarem nie jest – i nigdy nie było – straszenie potępieniem… Że Jego ewangelia jest Dobrą Nowiną; że Jego ewangelia jest prawdziwym słowem miłości…

Na te mocne – rodzące bunt – słowa też więc trzeba spojrzeć jak na słowo miłości… Może są one właśnie pełnym miłości ostrzeżeniem i prośbą zarazem… Ostrzeżeniem i prośbą, by samego Pana traktować z należytą powagą a Jego miłosierdzia nie wykorzystywać do bagatelizowania grzechu…
Ta ewangelia powinna niepokoić tylko tych, którym się wydaje, że będąc przyjaciółmi Chrystusa, mogą sobie wygodnie usiąść na kanapie i o nic się nie starać; że już Go sobie „oswoili”, bo poklepują Go po ramieniu; że należą do tych nielicznych, którzy będą zbawieni…
Ta ewangelia jest jak zimny prysznic dla tych, którzy idą za Nim w przekonaniu, że „towarzyszenie Mu” wystarcza do zbawienia… – tymczasem: Usiłujcie wejść przez ciasne drzwi… Te słowa były skierowane przede wszystkim do członków Narodu Wybranego – jakby chciał przypomnieć, że samo „wybranie” nie wystarcza… Że o Królestwo trzeba zawalczyć… To, że jesteśmy „wybranymi” nie jest naszą zasługą – to Jego łaska i dar…
Dlatego mówi do nas – do ochrzczonych, do chodzących w miarę regularnie do kościoła, do przystępujących do sakramentów: otrzymaliście od Pana łaskę wybrania i… nie spoczywajcie na laurach, zawalczcie o Królestwo!… Usiłujcie wejść przez ciasne drzwi…
Do zbawienia nie wystarczą jedynie deklaracje i wybór Chrystusa na swojego Pana… Deklaracja, że „Jezus jest moim Panem” – choćby nie wiem jak uroczysta – nie wystarczy – potrzeba konkretnego działania! Nie wystarcza nawet „domniemana bliskość”, „znanie się z widzenia”: Przecież jadaliśmy i piliśmy z Tobą, i na ulicach naszych nauczałeś… Jemu chodzi o wejście w relację, o współpracę, o wspólne realizowanie dzieła…

To prawda, że Królestwo jest dla wszystkich, bo wszystkich Bóg powołał do istnienia z miłości i wszystkich pragnie mieć blisko siebie… Ale – mimo powszechnej zbawczej woli Boga – nie powinniśmy uważać zbawienia za coś oczywistego!… Być może niektórym się wydaje, że mogą powiedzieć sobie: Ty mnie kochasz, ja się jakoś tam do Ciebie przyznaję, a więc mogę robić cokolwiek zechcę – a Ty mnie wpuścisz do królestwa…
To najprostszy sposób, by zamknąć sobie drogę do królestwa: Odstąpcie ode Mnie wszyscy dopuszczający się niesprawiedliwości… Sprawiedliwością jest oddać każdemu, co się mu należy… Jeśli On oddał mi się cały – oczekuje ode mnie tego samego… Niesprawiedliwością więc byłoby zawłaszczanie dla siebie jakiejś części swojego życia i nieoddanie się Mu całkowicie…

Dodaj komentarz

XX niedziela zwykła, rok C

Przyszedłem rzucić ogień na ziemię i jakże bardzo pragnę, żeby on już zapłonął… Niedawno świętowaliśmy uroczystość św. Dominika – jego symbolem jest pies z płonącą pochodnią w pysku. Za trzy dni będziemy obchodzić święto św. Jacka, który na nowo podsycił przygasły żar prawdziwej miłości w sercach ludzi…
I przypomina mi się, jak to parę lat temu reaktywowaliśmy w Lublinie duszpasterstwo dorosłej młodzieży z dopiskiem „25+”. Młodzi członkowie duszpasterstwa zaczęli szukać nazwy dla duszpasterstwa – wśród pomysłów pojawiała się „pochodnia”. Trochę przez skojarzenie z pochodnią w pysku dominikańskiego psa, a trochę – nawet specjalnie – nawiązując do skojarzeń z inkwizycją… Przyznaję, że – choć niezbyt trafnym byłoby nazwanie duszpasterstwa „Pochodnią”, sam pomysł bardzo mi się podobał… Gorliwość i jasne nazywanie przez młodych rzeczywistości robiło i robi na mnie ogromne wrażenie…
Przyszedłem rzucić ogień na ziemię i jakże bardzo pragnę, żeby on już zapłonął… Wegetacja religijna oraz sprowadzanie wiary do formy i tradycji zagasiło płomień Jego ewangelii… Chrześcijaństwo stało się jedynie elementem kultury i zbiorem bezmyślnych przyzwyczajeń i ładnych obrzędów… Niektóre z nich jednak uprzykrzają życie, więc należy je usunąć lub zmodyfikować – ten kto się przy nich upiera jest nie-dzisiejszy, dewot lub fanatyk… Duch, który zstąpił na Kościół w dniu Pięćdziesiątnicy pod postacią ognistych języków zostaje gaszony… A On chce przecież płonąć!!!

I te mocne słowa: Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam… Coś jest nie tak, po zmartwychwstaniu przecież – w wieczerniku – pozdrowił uczniów słowami Pokój wam!… Skąd więc ten rozłam i nie-pokój?…
Ta ewangelia to zimny prysznic dla wszystkich biorących sobie chrześcijaństwo zbyt lekko… On przecież nigdy nie układał się z siłami ciemności – tu nie może być zgody i pojednania – tu musi panować ciągła walka… Walka, która polega na przeorganizowaniu hierarchii wartości – tylko droga miłości totalnej, miłości nie paktującej ze złem, może prowadzić do prawdziwego pokoju… Pokój mój daję wam, pokój zostawiam wam… – ale zaraz dodaje: Nie taki, jaki daje świat, Ja wam daję…
Chrzest mam przyjąć i jakiej doznaję udręki, aż się to stanie… Chrystusowy „chrzest krzyża” to nic innego jak stanięcie naprzeciwko śmiercionośnemu ogniowi nienawiści i relatywizowania wiary…

Na zakończenie wrócę do św. Dominka, który podpowiada co robić, by ogień pochodni w pysku domini canis płonął naprawdę?
Św. Dominik mówił: Zanim wyjdziecie do innych, pierwszym miejscem Waszego głoszenia jest Wasza wspólnota, pierwszym obszarem działania jest życie z braćmi w klasztorze… Nie sztuką jest być cały czas na zewnątrz, objeżdżać pół świata, głosić kazania i rekolekcje – o wiele trudniej jest być we wspólnocie, żyć z konkretnymi braćmi, dbać i martwić się o codzienność… Dominik mówił: najbardziej głosicie ludziom tym, jak żyjecie, czasem nawet nie otwierając ust…
To są słowa, które kieruje również i do każdego z nas dzisiaj… Najmocniejszym sposobem głoszenia ewangelii jest świadectwo naszego życia wobec najbliższych: świadectwo jakie ojciec daje synowi, a syn ojcu; matka córce, a córka matce; teściowa synowej, a synowa teściowej… To jest ogień, który ma płonąć!!!…

Dodaj komentarz

XIX niedziela zwykła, rok C

Gdy byłem przeorem w klasztoru Lublinie, brałem udział w rozmowach, których celem było podpisanie umowy partnerskiej. Głównym elementem tworzonej umowy była tzw. „ekwiwalentność świadczeń”, która miała gwarantować pewnego rodzaju równowagę pomiędzy stronami. Polegała ona na tym, że każda ze stron staje się jednocześnie dłużnikiem i wierzycielem drugiej – zaś świadczenie każdej stanowi równoważnik (ekwiwalent) tego, co sama otrzymuje.
Zasada ekwiwalentności świadczeń – nawet jeśli nie wiemy, o co w niej chodzi – jest podstawą życia i relacji międzyludzkich… – czasami próbujemy ją nazywać sprawiedliwością. To ona wyznacza sposób postępowania wobec drugiej osoby, i to ona określa zobowiązania i powinności wobec innych, jak również podpowiada, czego od drugiej osoby domagać się mogę, a nawet powinienem…

Wydaje się jednak, że w dzisiejszej ewangelii Jezus łamie zasadę ekwiwalentności i zaburza porządek sprawiedliwości… Pan wracający z uczty weselnej zastaje służbę wyczekującą jego powrotu – to przecież do służby należało. Pan robi jednak coś, co do niego nie należało – za wierne wypełnianie obowiązków sadza służbę do stołu i sam usługuje…
Pojawia się gest serca, który wcale nie wynika z obowiązków i zasady ekwiwalentności… Być może Jezus chce zwrócić uwagę, że życia nie można zamykać w granicach dobrze wykonanych obowiązków… Że potrzeba czegoś więcej niż tylko oddawania drugiemu ekwiwalentu tego, co samemu się otrzymuje… Że czasami człowiek czeka na jakiś bezinteresowny uśmiech, dobre słowo czy gest życzliwości… Że czeka nie tyle na moją siłę, zdrowie i ręce – ile na moje serce właśnie… A dać serce – to próbować uczynić zwykłe szare życie – pięknym…

Co więc z zasadą ekwiwalentności? I tu coś, co może nas zaskoczyć: gdy się wsłuchujemy w ewangelię, to się okazuje, że dar „ponad”, dar serca, jest jednak z zgodny z tą zasadą…
Gdzie jest skarb wasz, tam będzie i serce wasze… Gdy się zastanawiam, co jest moim prawdziwym skarbem, co jest dla mnie najważniejsze, oprócz zwykłej ludzkiej życzliwości – to na myśl przychodzi mi: Boże „bycie nie-sprawiedliwym wobec moich własnych upadków”, Boże przebaczenie i Boże miłosierdzie – Jego serce po prostu…
Jeśli więc pragnę serca – to i serce oddać muszę… Zasada ekwiwalentności świadczeń podpowiada, że bez ofiarowania swego serca Bogu (także w drugim człowieku), na serce Boga liczyć nie mogę…
Więcej nawet!… Przecież On swoje serce już mi ofiarował… A jeśli swe serce już mi ofiarował – to też mojego serca ode mnie oczekuje: Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie… Otrzymując skarb miłosierdzia – tym skarbem dzielić się powinienem!…
Papież Franciszek w bulli Misericordiae vultus pisał: miłosierdzie to nie jest tylko działanie Ojca (…) Jesteśmy więc wezwani do życia miłosierdziem, ponieważ to nam zostało najpierw udzielone miłosierdzie (…) Miłosierdzie Boga jest Jego odpowiedzialnością za nas. On czuje się odpowiedzialnym, to znaczy: pragnie naszego dobra i chce nas widzieć szczęśliwymi, napełnionymi radością i pokojem (…) Tak, jak kocha Ojciec, tak też powinni kochać i synowie. Jak On jest miłosierny, tak też i my jesteśmy wezwani, by być miłosierni: jedni wobec drugich…

Dodaj komentarz