Archiwum dla Wrzesień 2022

XXVI niedziela zwykła, rok C

Obnażenie ukrytej w sercu zazdrości – zazdrości wobec tych, którym powodzi się lepiej… Na pewno żyją z nieuczciwości i spotka ich za to kara – bo, jak mówi ewangelia: biedni pójdą do nieba, a bogaci do piekła…
No i ta satysfakcja, że po śmierci będzie mi lepiej… A ten, co ma teraz dobrze, będzie miał „sprawiedliwie”, czyli gorzej…
I zarazem ta dość bolesna refleksja: przecież bogacz nie uczynił nic złego… Był, wydaje się, w miarę uczciwym i pobożnym człowiekiem… W przypowieści nie ma mowy o jego nieuczciwości, o zdobywaniu majątku w wyniku jakiejś moralnej dwuznaczności – i pewnie nie jest to zwykłe przemilczenie… Nie pogardza też Łazarzem, nie jest również bezlitosny, nie szczuje go psami – wydaje się być w miarę uczciwym człowiekiem… Jest też na swój sposób pobożny – przecież jest wierny Prawu: nie dotyka „nieczystego”, może nawet umierającego, by nie zaciągnąć na siebie rytualnej nieczystości…
Zwyczajna poprawność życia. Nie chodzi więc o pychę, o nieuczciwość czy o samo bogactwo…

O co więc chodzi? O zgodę na nędzę poza bramą mojego własnego „bogactwa” – o grzech zgody na tę nędzę…
I prawdą jest, że nędzy nie da się zniwelować niezobowiązującą filantropią. Tym bardziej, że z łatwością usprawiedliwiamy swój brak zaangażowania w walkę z nędzą często powtarzanym komunałem: „biedni zawsze będą pośród nas”…
To przypowieść o umieraniu – ale nie umieraniu bogacza i biedaka – tylko umieraniu w człowieku wrażliwości na cudzą biedę i potrzeby…
I oczywistym uproszczeniem byłoby sprowadzenie tej refleksji do zniewalającej mocy bogactwa… Przecież i ci, którzy posiadają mało, potrafią nie być dość wrażliwi, by zauważyć cudzą biedę. Bywa, że i ludzie naprawdę biedni nie potrafią zauważyć biedy innych…
I ta niesamowicie piękna logika nadawania imienia… Dziś, to ludzie bogaci i celebryci są powszechnie znani z imienia, a biedni i ubodzy pozostają bezimienni… W przypowieści jest inaczej: to bogacz jest anonimowy a biedak ma imię… Bogacz też niczego nie potrzebuje – bo żyje w przeświadczeniu, że wszystko już ma… Tymczasem leżący u bram żebrak daleki jest od myślenia o swojej samowystarczalności… On wie, że każdy kolejny dzień jest darem – że żyje tylko dlatego, że Bóg mu pomaga… Takie jest właśnie znaczenie imienia Łazarz – hebr. El-āzār: „Ten, któremu pomaga Bóg”… Tylko ten, kto nosi takie imię może być wrażliwy na ubóstwo i cierpienie drugiego – potrafi współ-odczuwać…

Św. Jan Paweł II w encyklice Redemptor hominis napisał, że współczesny świat jest rozwinięciem przypowieści o bogaczu i Łazarzu: na ziemi produkuje się więcej żywności niż potrzeba na nakarmienie wszystkich, a mimo to miliony ludzi umierają z głodu…
Ta przypowieść jest wezwaniem do zrobienia sobie rachunku sumienia z marnowania Bożych darów… Głównym źródłem biedy jest nie to, że tych dóbr jest za mało – ale to, że jest za mało wzajemnej miłości…
Może warto więc zacząć bić się w piersi, gdy jak ewangeliczny bogacz ucztujemy obdarzeni wspaniałymi darami a za drzwiami „naszego pałacu” leżą proszący „Łazarze”…

Dodaj komentarz

XXV niedziela zwykła, rok C

Na pierwszy rzut oka: pochwała wyrafinowanego oszustwa i cwaniactwa… I to niesamowicie niepokoi…
Do tego dochodzą usprawiedliwiające wytrychy biblistów: a to, że rządca dokonując zmiany zapisów w zobowiązaniach wycofał się jedynie ze zbyt wysokiego procentu, gdyż wcześniej „przeholował” w naliczaniu stopy procentowej podatku; a to, że tego typu „utwory” w celu przybliżenia jakiejś prawdy korzystają ze znanego odbiorcom powszechnego doświadczenia (np. okradania pracodawcy), i należy na nie przymknąć oko, aby skoncentrować się jedynie na wnioskach i morale…
Jest też próba interpretowania przypowieści jako zachęty do aktywności i kombinowania w celu osiągnięcia zbawienia… Mielibyśmy tu wtedy niejako wezwanie do zapobiegliwości i sprytu – by wzorem ziemskiej „roztropności” – zadbać „w porę” o zagwarantowanie sobie życia wiecznego… Z drugiej jednak strony, zbawienie jest łaską od nas niezależną, więc jaki sens ma takie kombinowanie i zwiększanie aktywności?…

A może w pochwale postępowania tzw. „nieuczciwego” rządcy chodzi o zachętę do rozdawania majątku… I nie chodzi tu oczywiście o majątek materialny – choć i on potrafi być poważnym sprawdzianem naszych sumień. To dzięki niemu człowiek może stać się wrażliwym na potrzeby drugiego, pomagającym i hojnym w tej pomocy; ale równocześnie, też dzięki niemu może stać się rozrzutnym, skąpym, chciwym albo po prostu złodziejem…
Podejrzewam jednak, że w tej przypowieści chodzi bardziej o majątek w wymiarze mojego życia… To ono jest prawdziwym „majątkiem”, który można łatwo roztrwonić – czyli zmarnować… Tak było w przypadku syna marnotrawnego… Ale równie dobrze, trwonienie majątku może być godne pochwały – jak w dzisiejszej przypowieści…
W pierwszym przypadku, majątek został zmarnowany – roztrwoniony na zrealizowanie własnych egoistycznych pomysłów;
w drugim przypadku o zmarnowaniu majątku nie do końca może być mowa – pojawiła się wrażliwość na potrzeby drugiego człowieka i zaangażowanie się w zaradzenie jego problemom…
W dobrym marnowaniu majątku nie ma egoizmu… Zmarnować (roztrwonić) życie, to żyć dla siebie samego… To nie tyle uczynić coś złego, ile raczej nie uczynić nic dobrego dla innych!… Marnowanie zaczyna się wtedy, gdy nie rozdaję swojego życia (majątku) innym, gdy zatrzymuję go dla siebie…
Wrażliwość na potrzeby drugiego człowieka, angażowanie się w zaradzanie problemom innych, może być powodem zasługiwania na „pochwałę… Tym, który dał przykład dobrego roztrwonienia majątku Ojca, jest niewątpliwie Jego Syn, który nie zawłaszczył swojego życia dla siebie, ale oddał je dla nas i dla naszego odkupienia…

Dodaj komentarz

XXIV niedziela zwykła, rok C

Trzy przypowieści o Bogu, który w tajemnicy miłosierdzia nie uważa się za zwyciężonego, a radość sprawia Mu samo przebaczanie – jak pisał papież Franciszek w bulli Misericordiae vultus…
Tych, którzy nie rozumieją tajemnicy miłosierdzia może dołować myśl, że „faworyzuje grzeszników”… Przecież 1% (jedna ze stu owiec), czy 10% (jedna z dziesięciu drachm), czy nawet 50% (jeden z dwu synów) nigdy nie może przedstawiać większej wartości niż część pozostała… Również tłumaczenie, że On kocha bez względu na moje zasługi czy jakość życia – nie jest pocieszające… Aż się odechciewa walczyć o to, by być lepszym – no bo po co się spinać…
Gdyby jeszcze owo miłosierdzie dotyczyło tylko mnie – byłbym pełen radości – ale jeśli dotyczy innych – pojawia się cień zazdrości, który skutecznie przykrywa tę radość…

To ewangelia o sercu Boga, którym w stu procentach obdziela każdego z nas… Każdy – nawet pogubiony czy zagubiony, każdy grzesznik, jest dla Niego kimś najważniejszym… Takim na 100% !!!… A każde pogubienie się kochanego przez Boga człowieka rozrywa Jego serce na pół – tu nie ma mowy o jakichś procentach…
„Sprawiedliwa zazdrość” podpowiada mi jednak, że jestem okradany z tego „co do mnie należy” i na co zasłużyłem – z mojej części w sercu Boga… A przecież serca podzielić się nie da… Serce, łaska oraz miłość posługują się inną arytmetyką… Domagać się tego, co się mi należy – to zabić miłość…
Często powtarzam, że grzech polega na okradaniu Pana Boga: Ojcze, daj mi część majątku, która na mnie przypada – „daj mi to, co moje”, na wyłączną własność i już się nie wtrącaj… I nawet przez myśl mi nie przejdzie, że On chce dać mi wszystko, a nie tylko część, której zażądam… Okradanie Boga staje się okradaniem samego siebie…

I jeszcze jedna niesamowita intuicja: Bóg pragnąc zaradzić rozdartemu sercu sam wyrusza w podróż i szuka tych, co poginęli. To On jest prawdziwym „poszukującym”!…
Nawet gdy się pogubię, gdy wszystko roztrwonię i popadnę w nędzę – On ciągle mnie wypatruje, by rzucić się na moją szyję, by mnie przyodziać i zaprosić na ucztę… I tak to trwa od raju i grzechu pierworodnego do dziś…
Przyodziewa mnie w szatę zakrywającą wstyd upadku… I nie chodzi tu o zapomnienie – ale o proste zapewnienie, że mój grzech nie zostanie nigdy użyty przeciwko mnie… Przywracając godność daje mi pierścień: ciesz się z bycia synem – obyś tego pierścienia nie wyrzucił jak twój brat, który zazdrości… Daje też sandały wolności: teraz możesz chodzić gdzie chcesz; ama et fac quod vis – powtarzał św. Augustyn…
Jakże inaczej w tej perspektywie jawi się sakrament spowiedzi, który często kojarzy nam się z karą, zmniejszonym zaufaniem czy ograniczeniem wolności… Tymczasem spowiedź to wezwanie: Nie siedź w klatce swoich upadków! Idź! Jesteś wolny!…

I jeszcze jedna intuicja: pasterz znajdując zagubioną owcę nie zostawia jej tam, gdzie ją znalazł, ale przyprowadza do stada; kobieta znajdując zagubioną drachmę nie pozostawia jej tam gdzie upadła, ale podnosi; a ojciec witając głodnego syna – rzuca mu się na szyję wierząc, że uznanie go za syna doprowadzi do jego prawdziwego nawrócenia… W Kościele chodzi o radość z grzesznika, który się nawraca…

I na koniec – choć przypowieść o miłosiernym ojcu jest niesamowita i wiele rekolekcji można na niej oprzeć – to do mnie osobiście najbardziej przemawia przypowieść o drachmie…
Kobieta, która znalazła zagubioną monetę (drachmę), z radości sprasza przyjaciółki i sąsiadki i mówi: „Cieszcie się ze mną, bo znalazłam drachmę, którą zgubiłam”… Ta uczta zapewne kosztowała więcej niż była warta zagubiona wcześniej moneta… Czyż miłość Boga do człowieka nie jest szalona?…
Ale ta drachma gubi się też „w domu”… To symbol tych, którzy gubią się w Kościele, choć formalnie go nie opuścili; tych, którzy uciekają od Boga i Jego miłości… A może tą zagubioną drachmą jestem ja?… Jestem w Kościele – na zewnątrz nawet pobożny – ale w sercu daleko od Boga i nie chcę być w Jego ręku… Obym dał się znaleźć…

Dodaj komentarz

XXIII niedziela zwykła, rok C

Jeśli kto (…) nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto siebie samego, nie może być moim uczniem… Takich słów w ewangelii raczej nie spodziewaliśmy się usłyszeć… Jakaś niesamowita niespójność… – przecież ewangelia to głoszenie „Dobrej Nowiny”, której istotą jest miłość: Bóg jest miłością, a człowiek stworzony na obraz i podobieństwo Boga ma kochać… I to kochać nawet nieprzyjaciół… Możemy mówić o nienawiści do grzechu, ale nienawiść wobec najbliższych, nawet siebie samego – to przecież niezgodne z Przykazaniem miłości…
Poza tym, On sam wcale nie nienawidził swoich bliskich… Dorastał w rodzinie, w jakiś sposób był przywiązany do Matki, znamy jego przyjaźń z Marią, Martą i Łazarzem, swoich uczniów nazywał przyjaciółmi i tej przyjaźni był przecież wierny…
Bibliści będą nam podpowiadać wytrych: że w językach semickich słowo „nienawidzić” oznacza: „kochać mniej”, „nie stawiać wyżej” (i tak np. w małżeństwach poligamicznych: pierwsza żona jest „kochana”, „miłowana”, a żony następne: „nienawidzone”) – co zgadzałoby się z podobnym nauczaniem Jezusa z ewangelii Mateusza (10, 37): Kto miłuje ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien… „Nienawidzić” w znaczeniu „kochać mniej” porządkowałoby więc hierarchię wartości, czy wręcz hierarchię miłości…

Czy w tych mocnych słowach o takie właśnie uporządkowanie hierarchii miłości chodzi? I tak i nie…
Wspaniałym dopowiedzeniem do „wezwania do nienawiści” jest odwołanie się do myślenia „ekonomicznego” – do planowania… Każdy z nas – o ile podchodzi do życia poważnie – próbuje wcześniej, zanim cokolwiek przedsięweźmie, dokonać bilansu kosztów i zysków… Nawet w klasztorach planujemy budżet na rok następny – i to tak, by wszystko sie domknęło… Chrystus próbuje więc nam podpowiedzieć budowanie budżetu również na płaszczyźnie religijnej, duchowej i moralnej… Improwizacja i bałagan wcale nie sprzyjają wzrastaniu na tych płaszczyznach…
By cokolwiek osiągnąć potrzebujemy dobrego zaplanowania, może nawet jakiejś inwestycji… Tą inwestycją może być postawienie wszystkiego na Chrystusa… – całkowite zawierzenie i podporządkowanie… Stąd właśnie opozycja pomiędzy miłością do rodziny i samego siebie nawet – a miłością do Chrystusa… Nic nie może z Nim konkurować – to co od Niego odciąga powinno być przedmiotem nienawiści…
Więcej nawet, musimy przeliczyć sobie bilans strat i zysków i zadać sobie pytanie, czy stać nas na wzięcie krzyża…

Tu pojawia się jednak pewna obawa: przecież podjęcie decyzji całkowitego zawierzenia Chrystusowi przekracza nasze naturalne ludzkie możliwości… A jeśli czegoś w tej decyzji nie doszacowałem – to wiara staje się powodem zgorzknienia i narzekań?… Nie przynosi ona owoców tylko ciągłe „wyjaławianie”… Co więcej, przekazuję innym jej zafałszowany obraz…
Jak doszacować i uwiarygodnić bilans na przyszłość?… Pewnie chodzi o świadomość, że droga Ewangelii to droga dźwigania własnego krzyża – nie polegając jednak na własnych siłach, lecz na mocy Bożej… Ewangelicznej drogi nikt o własnych siłach przebyć nie potrafi. On ją tak zaprojektował, by była drogą ścisłej współpracy człowieka z Bogiem…
W nasze ludzkie obliczenia, kalkulacje na miarę własnych ludzkich sił, należy włączyć jeszcze jedną stałą: pomoc Bożej łaski… – nic jej przecież nie zastąpi… Stąd właśnie owa zachęta do nienawiści wszystkiego, czym próbujemy tę stałą zastąpić…
Zachęta do uwolnienia się od różnych „pobożnych rad” obecnych w naszych domach rodzinnych, które często nijak się mają do ewangelii: a to, że trzeba zawsze walczyć o swoje; a to, że trzeba być sprytnym i zadbać o siebie, bo nikt inny o mnie nie zadba; a to, że zawsze trzeba trochę zakombinować i oszukać, bo inaczej się w życiu nie da… itd. itp.
Gdy mówi o nienawiści domu, to wzywa do odcięcia pępowiny od świeckiego myślenia, religijnych stereotypów, przesądów, uprzedzeń i zwyczajów… Wzywa do nienawiści pogaństwa, które gdzieś tam w naszych domach ciągle ma swoje miejsce… Tylko wtedy, gdy odetnę pępowinę od świeckich i pogańskich tradycji swego domu – tylko wtedy gdy się nie dam im zniewolić… – dam radę wziąć krzyż na swoje ramiona i pójść za Chrystusem…

Dodaj komentarz