XXIV niedziela zwykła, rok C

Trzy przypowieści o Bogu, który w tajemnicy miłosierdzia nie uważa się za zwyciężonego, a radość sprawia Mu samo przebaczanie – jak pisał papież Franciszek w bulli Misericordiae vultus…
Tych, którzy nie rozumieją tajemnicy miłosierdzia może dołować myśl, że „faworyzuje grzeszników”… Przecież 1% (jedna ze stu owiec), czy 10% (jedna z dziesięciu drachm), czy nawet 50% (jeden z dwu synów) nigdy nie może przedstawiać większej wartości niż część pozostała… Również tłumaczenie, że On kocha bez względu na moje zasługi czy jakość życia – nie jest pocieszające… Aż się odechciewa walczyć o to, by być lepszym – no bo po co się spinać…
Gdyby jeszcze owo miłosierdzie dotyczyło tylko mnie – byłbym pełen radości – ale jeśli dotyczy innych – pojawia się cień zazdrości, który skutecznie przykrywa tę radość…

To ewangelia o sercu Boga, którym w stu procentach obdziela każdego z nas… Każdy – nawet pogubiony czy zagubiony, każdy grzesznik, jest dla Niego kimś najważniejszym… Takim na 100% !!!… A każde pogubienie się kochanego przez Boga człowieka rozrywa Jego serce na pół – tu nie ma mowy o jakichś procentach…
„Sprawiedliwa zazdrość” podpowiada mi jednak, że jestem okradany z tego „co do mnie należy” i na co zasłużyłem – z mojej części w sercu Boga… A przecież serca podzielić się nie da… Serce, łaska oraz miłość posługują się inną arytmetyką… Domagać się tego, co się mi należy – to zabić miłość…
Często powtarzam, że grzech polega na okradaniu Pana Boga: Ojcze, daj mi część majątku, która na mnie przypada – „daj mi to, co moje”, na wyłączną własność i już się nie wtrącaj… I nawet przez myśl mi nie przejdzie, że On chce dać mi wszystko, a nie tylko część, której zażądam… Okradanie Boga staje się okradaniem samego siebie…

I jeszcze jedna niesamowita intuicja: Bóg pragnąc zaradzić rozdartemu sercu sam wyrusza w podróż i szuka tych, co poginęli. To On jest prawdziwym „poszukującym”!…
Nawet gdy się pogubię, gdy wszystko roztrwonię i popadnę w nędzę – On ciągle mnie wypatruje, by rzucić się na moją szyję, by mnie przyodziać i zaprosić na ucztę… I tak to trwa od raju i grzechu pierworodnego do dziś…
Przyodziewa mnie w szatę zakrywającą wstyd upadku… I nie chodzi tu o zapomnienie – ale o proste zapewnienie, że mój grzech nie zostanie nigdy użyty przeciwko mnie… Przywracając godność daje mi pierścień: ciesz się z bycia synem – obyś tego pierścienia nie wyrzucił jak twój brat, który zazdrości… Daje też sandały wolności: teraz możesz chodzić gdzie chcesz; ama et fac quod vis – powtarzał św. Augustyn…
Jakże inaczej w tej perspektywie jawi się sakrament spowiedzi, który często kojarzy nam się z karą, zmniejszonym zaufaniem czy ograniczeniem wolności… Tymczasem spowiedź to wezwanie: Nie siedź w klatce swoich upadków! Idź! Jesteś wolny!…

I jeszcze jedna intuicja: pasterz znajdując zagubioną owcę nie zostawia jej tam, gdzie ją znalazł, ale przyprowadza do stada; kobieta znajdując zagubioną drachmę nie pozostawia jej tam gdzie upadła, ale podnosi; a ojciec witając głodnego syna – rzuca mu się na szyję wierząc, że uznanie go za syna doprowadzi do jego prawdziwego nawrócenia… W Kościele chodzi o radość z grzesznika, który się nawraca…

I na koniec – choć przypowieść o miłosiernym ojcu jest niesamowita i wiele rekolekcji można na niej oprzeć – to do mnie osobiście najbardziej przemawia przypowieść o drachmie…
Kobieta, która znalazła zagubioną monetę (drachmę), z radości sprasza przyjaciółki i sąsiadki i mówi: „Cieszcie się ze mną, bo znalazłam drachmę, którą zgubiłam”… Ta uczta zapewne kosztowała więcej niż była warta zagubiona wcześniej moneta… Czyż miłość Boga do człowieka nie jest szalona?…
Ale ta drachma gubi się też „w domu”… To symbol tych, którzy gubią się w Kościele, choć formalnie go nie opuścili; tych, którzy uciekają od Boga i Jego miłości… A może tą zagubioną drachmą jestem ja?… Jestem w Kościele – na zewnątrz nawet pobożny – ale w sercu daleko od Boga i nie chcę być w Jego ręku… Obym dał się znaleźć…

  1. Dodaj komentarz

Dodaj komentarz