XXIII niedziela zwykła, rok B

Mieszkańcy Dekapolu, poganie, nie znali Boga objawiającego się Żydom – a przynajmniej nie oddawali Mu oficjalnie czci – odważyli się zaczepić Jezusa. Proszą Go jedynie o to, by dotknął chorego – pewnie nie za bardzo wiedzieli o co prosić można. Szukanie cudotwórcy? Zbytnia poufałość? A może po prostu wyraz wiary: On jest w stanie coś z tym zrobić…
Nasze ludzkie doświadczenie sprawia jednak, że zasadniczo wątpimy w cuda, a nawet w sens jakichkolwiek próśb. Przestajemy szukać Tego, który może pomóc, przestajemy się modlić.
Może właśnie dlatego, poganie z Dekapolu powinni nas uczyć zaufania i otwartości na Tego, który przechodzi obok. On potrafi dostrzec prostą wiarę… Może to właśnie będzie początek…

Wielu zachwyca niesamowita plastyka „procesu” uzdrowienia głuchoniemego. Mnie jednak intryguje wyraźne wyróżnienie samych, niesamowicie istotnych, elementów tego „procesu”.

Po pierwsze: dyskrecja. Odprowadza chorego na bok – tu nie chodzi o sensację i cuda na pokaz. On chce naprawdę pomóc…

Po drugie: język uzdrawiania. Dostosowuje się do sytuacji i warunków – używa zrozumiałego dla chorego „języka”. Z głuchoniemym nie wchodzi się w dialog przy pomocy słów, trzeba „innego języka”: wkłada palce w uszy, śliną dotyka języka…

Po trzecie: kontakt z Bogiem – i to kontakt niesamowicie intymny. Spojrzał w niebo – niczego nie czyni we własnym imieniu; westchnął – by przekazać ożywiające tchnienie (jak przy stwarzaniu pierwszego człowieka – Adama); wkłada palce do uszu i śliną dotyka języka – tylko intymny kontakt z Bogiem daje prawdziwe uzdrowienie…

Po czwarte: metafora, znak, symbol. Jemu ewidentnie chodzi o odniesienie do Izraela i w konsekwencji do nas wszystkich. Prorocy powtarzali dość często, że Izrael jest głuchy na słowo Boże i niezdolny na nie prawidłowo odpowiedzieć. I teraz pojawia się Ten, który Głuchym słuch przywraca i niemym mowę… – to wypełnienie obietnic mesjańskich…

Po piąte: niesamowity znak nadziei. On jest w stanie dotrzeć do każdego – nawet tego zamkniętego na Słowo. Nawet ci, którzy nie są w stanie wsłuchiwać się w Słowo – a tym bardziej być jego głosicielami – mają szansę na intymny dotyk miłości Boga – na prawdziwe uzdrowienie…

Po szóste wreszcie: niesamowite nawiązanie do chrztu, które odkrywa Kościół. W obrzędach chrztu dorosłych pozostał obrzęd „effata”. Skaza grzechu pierworodnego zamyka nas na Słowo Boga – a Chrystus poprzez chrzest uwalnia od tej skazy: otwiera uszy umysłu i serca na Słowo miłości, które wypowiada Ojciec; rozwiązuje też język serca, byśmy mogli tę miłość wypowiadać na co dzień…

I po siódme – już na zakończenie: pomiędzy wierszami wyczytać można przestrogę… Uzdrawia głuchoniemego – a nie jedynie głuchego. Dziś jednak – w większości wypadków – mamy do czynienia jedynie z głuchymi. To ci, którzy mają przytępiony słuch, stracili wrażliwość na treść Słowa – ale niestety próbują się wypowiadać (dotyczy to również, lub przede wszystkim, funkcjonariuszy Kościoła i tu – jako funkcjonariusz Kościoła – biję się w piersi). Powstaje wtedy bełkot. Bełkocząc, próbujemy poprawiać ewangelię, przykazania, tłumaczyć jak i czego powinien nauczać Kościół. Próbujemy poprawiać nawet i samego Jezusa, który jest Słowem…
I próbuję sobie wyobrazić jak wyglądałoby takie uzdrowienie „głuchego”, który jednak ciągle mówi?: Chrystus bierze go na bok, osobno, wymierza (z miłością) policzek – tak dla opamiętania – i mówi: Zamknij się!… I dopiero po uzdrowieniu słuchu dotyka języka mówiąc: Effatha!, otwórz się! – by treść wypowiadanego Słowa była zgodna z tym, które zostało usłyszane…

  1. Dodaj komentarz

Dodaj komentarz