XXII niedziela zwykła, rok C

Idź i usiądź na ostatnim miejscu. Wtedy przyjdzie gospodarz i powie ci: Przyjacielu, przesiądź się wyżej; i spotka cię zaszczyt wobec wszystkich współbiesiadników… Towarzyski savoir vivre, czy cwane zagranie, by zwrócić na siebie uwagę i osiągnąć pewną nobilitację?…
A może jednak rada: nie pchaj się za wysoko, bo może być ktoś znakomitszy od ciebie… Ale taka rada nie mieści się przecież w zakresie dzisiejszego poradnictwa PR-owego… Zalecana wszystkim autopromocja wymusza bycie przebojowym i stawianie się ponad innych – tylko wtedy można być zauważonym i w ogóle jakoś się liczyć…
Do tego dochodzi jeszcze druga dziwna rada: zaproś ubogich, ułomnych, chromych i niewidomych – ponieważ nie mają czym się odwdzięczyć…

O co Mu chodzi? Pewnie jak zwykle o przekroczenie egocentryzmu oraz naukę pokory i bezinteresowności…
O to, by dokonał się we mnie taki jakby „kopernikański przewrót”, bym odkrył, że nie jestem Słońcem, wokół którego wszystko się kręci…
O to, by przekraczając egocentryzm uczyć się pokory, której chyba nie rozumiem i – szczerze powiedziawszy – mam pretensje do Pana Boga o tę „przeszkodę na drodze do sukcesu i bycia szczęśliwym”… Jakże często mylę pokorę z „zakazem bycia zadowolonym z siebie”, z zakazem obrony swojego własnego zdania i zgodą na tzw. skakanie sobie po głowie… A ona jest przecież przeciwieństwem egocentryzmu i pychy… I jeśli pycha polega na zajmowaniu pierwszego miejsca dla siebie – to pokora jest oddaniem pierwszeństwa Bogu… To On ma być w centrum…
Pokora nie polega też na „niewidzeniu swojej wartości” i zaprzeczaniu swoim własnym zaletom. Ona pomaga je dostrzec i rozpoznać jako dar… Stąd więc ta zachęta do bezinteresownego dzielenia się tym, co mam…
W bezinteresowności natomiast chodzi o moją zdolność do działań wolnych od pragnienia odpłaty… O naukę dawania bez oczekiwania niczego w zamian… O eliminowanie ze swoich motywacji oczekiwania „a co ja z tego będę miał”? – przecież prawdziwa miłość nie podlega księgowaniu i przeliczaniu bilansu strat i zysków… Mnie przecież też zaproszono na ucztę – za nic!!!… Co więcej zostałem nazwany „przyjacielem”!!!…

Warto zwrócić uwagę na małe dzieci, które mają prawo być w kościele – ale w związku z tym, że bywają czasami „zbyt aktywne” i przeszkadzają dorosłym – patrzymy na ich obecność dość krzywo… To chyba taki rodzaj pchania się dorosłych na pierwsze miejsca w kościele – bo my zasługujemy, by tu być; bo my wiemy, o co tu chodzi… – a dzieci są małe, nieświadome i najlepiej, by ich tu nie było…
A może ich obecność w kościele uczy nas dostrzegania bezinteresownej łaski Boga: one mają swoje miejsce w kościele mimo, że niczym na tę łaskę nie zasłużyły… I to właśnie obecność małych dzieci w kościele powinna mi przypominać, że na ucztę zapraszani są tylko ci, którzy nie mogą się niczym odwdzięczyć!!!… (sic!!!)
Za każdym razem, gdy pomyślę sobie ile rzeczy dla Boga zrobiłem i jak zasłużyłem, by na ucztę przybyć – przychodzi niepokojąca myśl: „to może nie jestem zaproszony a tylko próbuję się wepchać!?”… Może warto na początku każdej mszy zadawać sobie pytanie czy jestem zaproszony „za nic”, czy też ten udział we mszy mi się należy, bo na niego zasłużyłem… I obym nie znalazł niczego, czym mogę Mu się odwdzięczyć!… Obym był zaproszony a nie wpychał się za coś!…

  1. Dodaj komentarz

Dodaj komentarz