VI niedziela wielkanocna, rok B – ze świętem strażaków

Czytając św. Jana – czy to ewangelię, czy jego listy – można odnieść wrażenie, że nie potrafi on mówić o niczym innym, jak tylko o miłości… Gdyby Kościół osadzić tylko na pismach Janowych, to pewnie prawdziwym stałoby się złośliwe powiedzenie, że Kościół jest raczej „żeńsko-katolicki” niż rzymsko-katolicki… Mężczyzna potrzebuje reguł, zasad – jasnego i wyraźnego określenia „widełek”, w których może się poruszać: odtąd-dotąd. Tymczasem w Kościele zamiast precyzyjnych zasad, jak w judaizmie czy islamie – tylko „reguła miłości”… I może właśnie dlatego w kościołach jest więcej kobiet niż mężczyzn…
Do tego jeszcze św. Augustyn ze swoim: „kochaj i rób co chcesz”. Jakby wiara sprowadzała się jedynie do wołania Boga: „tylko Mnie kochaj” – jak w tytule jednego z polskich filmów…

Czy miłość jest naprawdę aż tak ważna? – niewątpliwie tak… Jedną z pierwszych herezji chrześcijaństwa był gnostycyzm, który mówił o Bogu dalekim… A przecież miłości nie da się budować na odległość… To dlatego Bóg staje się człowiekiem a Jego Słowo „Kocham” stało się ciałem… Aż po tajemnicę oddania życia na krzyżu. To jest miłość wypowiedziana – miłość konkretna – fakt!!!

Ale czy miłość można narzucić przykazaniem?… To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem… Na pewno nie przykazaniem rozumianym jako przymus i „widzimisię” Boga – do miłości zmusić nie można…
On raczej „przykazuje”, by zwrócić uwagę na to co istotne, na to, co nadaje sens życiu… Dlatego przypomina, że to On pierwszy nas umiłował… I że nie musimy niczym na tę miłość zasługiwać… Że nie musimy zwracać na siebie uwagi – choćby nawet gorliwym spełnianiem „przykazania miłości”…
Miłość jest przede wszystkim darem… Darem, który możemy przyjąć lub odrzucić. Darem, na który możemy odpowiedzieć lub go zanegować…

A z każdym darem już tak jest, że – prędzej czy później – staje się on zadaniem… I to jest chyba klucz do przykazania miłości: To wam przykazuję, abyście się wzajemnie miłowali…
On poprzez dar swojej miłości „pobudza” nas do kochania. Sam kocha miłością rodzica: Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem – a nam proponuje miłość przyjaciela: Nazwałem was przyjaciółmi… To miłość, w której zostaje zachowana równowaga między dawaniem i otrzymywaniem…
Ale – być może – jest to również zaproszenie byśmy sami – jak On – próbowali innych kochać miłością rodzica… Miłością, która więcej daje niż otrzymuje…

I tu pojawia się Wasza służba – zwracam się do druhen i druhów Straży Pożarnej – Wasza służba jako świadectwo konkretnej miłości – miłości, która więcej daje niż otrzymuje…
Gdyby nie niedziela wspominalibyśmy dziś w naszym zakonie św. Wincentego Ferreriusza – niesamowitego kaznodzieję i zarazem głosiciela Bożej miłości… Na obrazach – nad jego głową unosi się ogień miłości… Jedna z naszych dominikańskich legend – taka „strażacka” – opowiada jak ugasił iskrę, która groziła pożarem…:
Pewnego razu, kiedy błogosławiony Wincenty głosił kazanie na błoniach za miastem Tortosą w Katalonii, oto przerywa naukę i powiada: „Wielki ogień zaczyna się teraz w tamtych szopach, które stoją nad rzeką. Niech paru ludzi pobiegnie tam z pomocą, żeby przypadkiem nie zrodził się z tego jakiś większy i dłuższy pożar”. Wielu zaraz pobiegło w tamtym kierunku. Kiedy zbliżyli się do zabudowań, a z zewnątrz nie było widać nawet śladu ognia, zdziwili się i rozważyli, o jakim ogniu mógł myśleć mąż Boży. Wchodzą kolejno do szop i sprawdzają, czy gdzieś nie tli się jakiś ogień. Wreszcie znaleźli pewnego młodzieńca na schadzce z rozpustnicą. Co gdy odkryli, od razu zrozumieli, jaki pożar miał na myśli święty mąż…

I tak przechodzimy do Waszego Patrona św. Floriana, którego wspominaliśmy wczoraj… To Floriana właśnie przyzywamy, by gasił płomienie namiętności – jak słyszeliśmy w modlitwie rozpoczynającej mszę św.: za wstawiennictwem świętego Floriana, męczennika, daj nam stłumić płomienie naszych namiętności… Tłumienie płomieni namiętności zostawmy jednak na inną okazję… Dziś chciałbym Wam podziękować za Waszą gotowość do służby… Gotowość obrony przed… i pomocy podczas różnego rodzaju zagrożeń i wypadków… Osobiście dziękuję też za Waszą posługę podczas różnych wydarzeń i uroczystości w naszym Sanktuarium…
Jestem świadomy, że słowo „dziękuję” – to bardzo niewiele… Ale Wasza służba to ewidentne wsłuchanie się w dzisiejszą ewangelię… Ktoś kiedyś powiedział, że brak miłości jawi się światu jako nieobecność Boga… To do nas przecież należy „rodzenie” obecności Boga w świecie. To do nas należy dawanie świadectwa Jego istnieniu i Jego miłości… I to nasza wrażliwość na potrzeby drugiego człowieka sprawia, że tenże człowiek doświadczy dotyku Bożej Miłości…
Św. Jakub w swoim Liście powtarza, że wiara bez uczynków jest martwa… A Benedykt XVI, w swojej encyklice Deus caritas est… powie: Bóg jest widzialny… Miłość bliźniego jest drogą do spotkania Boga, a zamykanie oczu na bliźniego czyni człowieka ślepym na Boga… I dopowiada, że Jezus nie uczy nas mistyki zamkniętych oczu, ale mistyki otwartego spojrzenia… a Jego spojrzenie zaraża nas miłością Boga…
Są spojrzenia, które padają w pustkę albo wyrażają pogardę… Ale są też i spojrzenia, które wyrażają szacunek i miłość… Ludzie działający bezinteresownie okazują bliźniemu szacunek, przypominają o godności człowieka, budzą radość z życia i nadzieję…

Dobrze wiemy, że ta służba – oprócz dumy niesie z sobą również ryzyko i zagrożenie… Ale umacniają w niej te same ideały i te same wartości, których świadectwo aż do męczeńskiej śmierci dał Wasz patron św. Florian. Kochał Boga i był dla ludzi… Z miłości do Boga rodzi się miłość do ludzi, potrzeba niesienia ludziom pomocy…
Był taki franciszkanin – niestety nie dominikanin – XIV-wieczny teolog Duns Szkot, który powiedział: Dens vult condiligentesBóg pragnie ludzi, którzy będą miłowali razem z Nim… I chyba w tę właśnie misję wpisuje się Wasza służba… I za to Wam dziękuję!!!

Dodaj komentarz

V niedziela wielkanocna, rok B

Piękny znak nadziei – Bóg przestał się uskarżać na winnicę, która w Starym Testamencie była dla Niego rozczarowaniem. Teraz to Jego Syn stał się krzewem winnym! I choć każdy z nas – osobiście, jednostkowo – może Boga zawieść, to niemożliwym się stało, by Boga mógł zawieść Kościół… Kościół jest sakramentem Syna – i choć składa się z grzeszników – nigdy nie przestaje być świętym…

Ale symbol Krzewu Winnego niesie w sobie jeszcze niesamowicie piękną tajemnicę bliskości Boga i człowieka. Jesteśmy z Nim złączeni, z Niego wyrastamy, z Niego czerpiemy soki, dzięki Niemu nasze życie ma sens…
Jako chrześcijanie żyjemy życiem samego Chrystusa – to coś więcej niż bycie tylko dzieckiem Boga. Dzieci otrzymują życie od swoich rodziców, ale żyją już swoim życiem. Z nami jest inaczej – my jesteśmy zaszczepieni i nie mamy swojego życia poza Krzewem. Już nie ja żyję, ale żyje we mnie Chrystus – jak mówi św. Paweł. Moje życie, to życie Chrystusa, który przyjmuje formę mojego życia…
Wytrwajcie we Mnie (…) latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie – o ile nie trwa w winnym krzewie… Latorośl może żyć i owocować tylko wtedy, gdy jest złączona z krzewem. Człowiek nie jest zdolny do życia nadprzyrodzonego sam z siebie – ono zależy całkowicie od Chrystusa…

Pamiętam, jak parę lat temu w Jamnej – podczas sadzenia winnicy – padło pytanie dotyczące dzisiejszej ewangelii: czy kiść winogron (o którą chodzi w produkcji wina) jest owocem krzewu czy latorośli? Odpowiedź była oczywista: kiść winogron jest owocem i jednego i drugiego. Krzew winny wydaje swe owoce w latoroślach – jego urodzajność wyraża się poprzez latorośle…
Podobnie jest z nami i z Chrystusem… Chrystus przynosi owoc w nas, którzy w Nim trwamy, i którzy jesteśmy z Nim zjednoczeni… Płodność Chrystusa wyraża się w nas i poprzez nas. Oto misterium bliskości Chrystusa i nas…

Ale jest w tej ewangelii jeszcze przestroga: Ten, kto we Mnie nie trwa, zostanie wyrzucony jak winna latorośl i uschnie. I zbiera się ją, i wrzuca do ognia, i płonie…
Bóg sam troszczy się o jedność latorośli z Synem i nie ma tu miejsca na jakąkolwiek połowiczność… Albo latorośl jest częścią krzewu winnego, albo zostaje od niego oddzielona i wyrzucona w ogień… Albo przynosi owoc albo usycha…
Tu nie chodzi o społeczne deklaracje czy nawet formalne wypełnianie praktyk religijnych… Wiara domaga się owocu – a owoc jest czymś realnym i namacalnym… Bo to nic innego jak tajemnica płodności Chrystusa w nas i przez nas…

Jestem jeszcze w Rzymie… Tu, w dominikańskiej Bazylice San Clemente, można zobaczyć niesamowitą mozaikę krzyża jako krzewu winnego… To waśnie kazanie na dzisiaj…
Pozdrawiam z Rzymu…

Dodaj komentarz

IV niedziela wielkanocna, rok B

Zawsze jestem trochę spięty, gdy mam mówić homilię do ewangelii o „Dobrym Pasterzu”… Ta ewangelia jest przecież swoistym rachunkiem sumienia z mojego (dusz-) pasterzowania… Stawia konkretne pytanie: na ile potrafię/łem sprostać misji bycia widzialnym zastępcą Dobrego Pasterza? Ile jest we mnie pasterza, a ile najemnika?
Bo dla najemnika owce są jedynie środkiem [narzędziem] do robienia dobrego interesu – i zasadniczo się nie liczą… Nie łączy go z nimi żadna więź – dlatego też nie podejmie dla nich żadnego zbytecznego ryzyka… Nie tyle działa jawnie źle – ile raczej zaniedbuje to, co dobre, wskazane czy wręcz niezbędne… Po co się wysilać i męczyć – ja tu tylko, pracuję…
A pasterz – i w tej ewangelii jest coś, czego brak w innych tekstach o pasterzu – Dobry Pasterz daje życie swoje za owce… To mocny tekst o wartości i godności człowieka: owce są warte życia pasterza… I ostra szpila w serce każdego duszpasterza: czy owce, którym (dusz-) pasterzuję są warte mego życia?… Bo ja przecież byłem wart życia Dobrego Pasterza?
I choć może „oddanie życia” dziś już nie polega na męczeńskiej śmierci – choć i przed takimi wyzwaniami stają pasterze – to może się ono przecież sprowadzić do trudnej i bolesnej rezygnacji z ambicji, planów, pragnień i swoich własnych pomysłów na duszpasterzowanie…

Spróbujmy jeszcze wyłapać inne niesamowicie ważne cechy dobrego pasterza – dobrego dusz-pasterza:

Po pierwsze: zna swoje owce – zna ich potrzeby, możliwości i problemy, ale i więcej… W języku biblijnym pojęcie „znać” nasycone jest zazwyczaj treścią pojęcia „kochać”… Kochać, to znaczy „przemierzać tę samą drogę”… Bóg kocha człowieka i stał się człowiekiem – stał się niejako owcą [Barankiem] by być Dobrym Pasterzem…
Znać swoje owce to uczestniczyć w ich życiu, pracy, kłopotach i radościach – być z nimi w chwili zagrożenia, wspierać je i umacniać w chwili słabości… Pasterz przebywa z owcami cały czas – nigdy, nawet na chwilę, ich nie opuszcza…
I tu bardzo mocne skojarzenie: na fasadzie naszego kościoła zobaczycie symbol psa – to symbol naszego Zakonu: Domini Canes – to nic innego jak Pańskie Psy… Ale to również ewidentna zachęta, by „dobrego pasterzowania” uczyć się od psa pasterskiego… Pies, będąc najlepszym przyjacielem człowieka, ciągle mu towarzyszy, nie szuka wygody i nie ucieka… Dobry duszpasterz więc potrafi towarzyszyć człowiekowi we wszystkich jego troskach, problemach i doświadczeniach – nie ucieka od nich, nie szuka wygody – potrafi towarzyszyć szczególnie tym, którzy upadają…
Ale rolą psa pasterskiego jest również ostrzeganie i obrona… Stąd właśnie dobry duszpasterz ostrzega przed spłycaniem, banalizowaniem i rozmywaniem prawd wiary… Broniąc wiary – broni prawdy o człowieku…

Po drugie: owce znają pasterza… Może to i dziwne, ale warunkiem dobrze pełnionej misji pasterskiej jest to… – na ile tzw. „wierni” znają swojego duszpasterza [duszpasterzy]. A znać duszpasterza – to znaczy uczestniczyć w jego pasterskich troskach i radościach…
Teoretycznie pasterz powinien „pracować” nie oglądając się na to czy owcom na nim zależy czy nie… Ale faktem jest, że gdy owce znają [kochają] pasterza – on nie tyle „pracuje” wykonując swój zawód – co wypełnia misję pasterzowania – powołanie – i w pełni mu się poświęca…
I tu chyba przebiega ta delikatna granica pomiędzy pasterzem a najemnikiem: najemnikowi wystarczy zakres obowiązków „do wykonania”; pasterz natomiast pyta nie o to, co zrobić powinien, ale o to, co zrobić jeszcze może…

I po trzecie: ma także inne owce (…) i musi je przyprowadzić… Nie chodzi tylko o to – choć zapewne też – że musi czasami zostawić dziewięćdziesiąt dziewięć znających go i idących za nim, by odszukać tę jedną zagubioną…
Tu chodzi też o dyspozycyjność duszpasterza… Prawdziwa miłość pasterza do owiec i owiec do pasterza nie zniewala, nie zamyka do jednej wspólnoty, do jednej wybranej grupy ludzi… Prawdziwa miłość zawsze otwiera: otwiera na innych, otwiera na nowe zaangażowania, na nowe przestrzenie, otwiera na nowe formy duszpasterzowania… Duszpasterz uczy się tego przez całe życie i warto, by wierni mu w tym pomagali i nie próbowali go zatrzymywać dla siebie.

Mówiąc te słowa mam świadomość jak bardzo powołanie (dusz-) pasterza przerasta ludzkie siły i możliwości… Jak bardzo jako pasterze potrzebujemy modlitwy i wsparcia – nie krytyki i obmowy – by być dobrymi pasterzami…
O tę modlitwę i wsparcie bardzo prosimy…

Dodaj komentarz

III niedziela wielkanocna, rok B

Tydzień temu słyszeliśmy: Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż do mego boku… Dziś znowu to niesamowicie mocne podkreślenie realnej cielesności po zmartwychwstaniu… Ciało przemienione, przebóstwione, ale jednak prawdziwe. Popatrzcie na moje ręce i nogi,… dotknijcie się Mnie i przekonajcie: duch nie ma ciała ani kości, jak widzicie, że Ja mam… I jakby tego było jeszcze za mało – zjadł kawałek pieczonej ryby…
Niesamowity jest ten upór Jezusa, by uczniowie dostrzegli po zmartwychwstaniu Jego prawdziwą cielesność… By dotarło do ich świadomości, że nie jest ani duchem ani zjawą; że nie jest wytworem ich wyobraźni czy projekcją ich tęsknoty… Wytwór wyobraźni nie zje im przecież ryby…

Tydzień temu wspominałem, że ten nacisk na cielesność po zmartwychwstaniu ma ukazać wartość ludzkiego ciała… Ciała, które stało się „tworzywem” osobistego zmartwychwstania każdego z nas… Wierzymy nie tylko w to, że dusza ludzka jest nieśmiertelna… Ale przede wszystkim w „ciała zmartwychwstanie”!!!… Ciało nie jest „skutkiem ubocznym” czy „błędem” w stworzeniu, nie jest też zbędnym dodatkiem ludzkiej natury…
Nasze ludzkie ciało przez Chrystusa i w Chrystusie Zmartwychwstałym staje się najbardziej integralną i ważną „częścią” człowieka… Tego ciała w tajemnicy Wcielenia pragnął sam kochający Bóg. To Bóg właśnie, chcąc wyeliminować to, co człowieka od Niego oddziela, w ciele ludzkim umiera i zmartwychwstaje… Zmartwychwstanie więc musiało zaangażować ciało…

Tydzień temu mówiłem również o tym, że trudno jest nam czasem zaakceptować Kościół – czyli Mistyczne Ciało Chrystusa… Bo zawstydza nas ono ranami grzechu, skandali i pychy… On tymczasem nie wstydzi się ran – pokazuje je uczniom… Popatrzcie na moje ręce i nogi: to Ja jestem. Dotknijcie się Mnie… On nie wstydzi się poranionego brudem grzechów Ciała swego Kościoła…
W imię Jego głoszone będzie nawrócenie i odpuszczenie grzechów… Tajemnica odpuszczenia grzechów to tajemnica zrozumienia ran w Jezusowym Ciele Kościoła… To tajemnica doświadczenia prawdziwego przebaczenia i pokoju…

Żyjący na przełomie II/III w. wielki teolog chrześcijański Tertulian powie: Caro salutis est cardo – ciało jest pryncypium, punktem oparcia zbawienia… A to znaczy, że znakiem rozpoznawczym prawdziwego chrześcijaństwa jest realizm Wcielenia!!! Że celem życia chrześcijanina: nie jest nieśmiertelność duszy – ją już mamy – ale zmartwychwstanie ciała…
To my też, w naszych ciałach tworzymy Jego Mistyczne Ciało – Kościół… Zmartwychwstały jest obecny w Kościele – w nas!… w naszych ciałach!!!
Pierwsi chrześcijanie wiedzieli, że kościół [jako budowlę] należy budować od wewnątrz – to ludzie stanowią prawdziwą świątynię (sic!!!)… Kościoły były budowane na planie krzyża – bo ludzie je wypełniający przyjmują postać ukrzyżowanego Pana, który zwyciężył śmierć… Kościoły orientowano – ku wschodowi – by człowiek na liturgii mógł zdążać ku wschodowi, ku Chrystusowi…

Chrześcijaństwo musi być „cielesne” – angażujące naszą cielesność – bo inaczej go nie będzie… Religia nie jest wrogą ciału i cielesności… Tajemnica Wcielenia i obecności w nas Zmartwychwstałego dotrze do nas tylko wtedy, gdy przestaniemy się bać angażować naszą cielesność w tworzenie relacji z Bogiem – choćby w modlitwę…
Współbracia dominikanie, gdy podglądali św. Dominika jak się modlił – mówili, że: wstawał, siadał, klękał, kłaniał się, klaskał w dłonie, mówił i wołał, chodził po kościele – ciągle się ruszał…
Dziś tak nie potrafimy – dziś modlitwę staramy się „odcieleśnić”… Stajemy się takimi modlitewnymi katatonikami… W średniowieczu powiedzieliby, że nie umiemy się modlić…
A ruch nie jest przecież przeciwieństwem skupienia… Zadajcie sobie pytanie, dlaczego ksiądz na mszy św. jest bardziej skupiony od pozostałych uczestników mszy?… Bo jest w ruchu – wykonuje czynności liturgiczne – bo rusza się, angażuje ciało… A wierni często siedzą w ławkach – w takim „klękosiadzie” – i mają rozproszenia – bo się nie ruszają…
Nasze człowieczeństwo stało się przez Chrystusa narzędziem zbawienia – trzeba więc uruchomić czasem swe ciało… Anima est forma corporis – dusza kształtuje ciało i wyraża się w nim na sposób cielesny… Ale nie tylko dusza pobudza ciało – ciało pobudza również i duszę!!!…
Dla przykładu: jeśli wykonuję tzw. przyklęk z telemarkiem – a moje przeżegnanie się wygląda jak odganianie muchy – to jaki komunikat otrzymuje moja dusza?… Czy taka „gimnastyka” przybliży mnie do Boga?
Nie bójmy się więc naszych ciał – one są tworzywem naszego zmartwychwstania – niech więc się staną również i drogą do bliższego kontaktu z Bogiem!!!…

Dodaj komentarz

II niedziela wielkanocna 2024 (niedziela miłosierdzia)

Na początek – by nie ulec wrażeniu, że tajemnica Bożego Miłosierdzia jest nowością w Kościele i należy jedynie do św. s. Faustyny – fragment z Dialogu o Opatrzności Bożej św. Katarzyny ze Sieny, dominikanki, patronki Europy:
Przez Twe Miłosierdzie obmyłeś nas w Twojej Krwi,
przez miłosierdzie zechciałeś rozmawiać ze stworzeniami.
O Ty, Oszalały z miłości!
Nie wystarczyło Ci, że wcieliłeś się, ale zechciałeś także umrzeć! (…)
O Miłosierdzie!
Moje serce rozpływa się na myśl o Tobie,
tak iż dokądkolwiek zwrócę moją myśl,
nie znajdę niczego poza miłosierdziem…

I ta piękna ewangelia na zakończenie oktawy Zmartwychwstania Jezusa – niesamowita katecheza o miłosierdziu:
Choć drzwi były zamknięte z obawy przed Żydami, przyszedł Jezus – On ma moc przyjść do mnie nawet wtedy, gdy się przed Nim zamykam…
A to powiedziawszy, pokazał im ręce i bok – nie mówi: „patrzcie coście zrobili”, ale: „patrzcie jak was kocham”… Nie wypomina ran, które Mu zadałem – ale nie ma też i „grubej kreski” – miłosierdzie i przebaczenie nie polega na zapomnieniu o zranieniach… Św. Tomasz z Akwinu powie potem, że męczennicy po śmierci zachowają ślady męczeństwa, by pamięć o ranach, pamięć w miłości, uzdrawiała. Bo pamięć w miłości nie jest nigdy destrukcyjna – pamięć w miłości uzdrawia naszą ludzką psychikę…
Tchnął na nich i powiedział im: „Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane”… W sakramencie pojednania przekazuje władzę wskrzeszania… Tchnął na nich – jak Ojciec w Raju gdy stwarzał człowieka… Bo czymże jest sakramentalne przebaczenie – jeśli nie wskrzeszeniem ze śmierci, która jest konsekwencją grzechu – grzechu, który nazywamy śmiertelnym…
Następnie rzekł do Tomasza: „Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż w mój bok, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym”… To dopiero niesamowity akt miłosierdzia!.. Rozumie i przyjmuje ludzkie wątpliwości… „Niewierny Tomasz” stał się dla wielu synonimem sceptyka – niektórzy próbują tłumaczyć imię Didymos jako „człowiek o dwóch duszach”, rozdwojony, poszukujący… Tymczasem „Didymos” znaczy po prostu „bliźniak” – Tomasz nosi w sobie doświadczenie częstego mylenia go z bratem… I pierwsze skojarzenie bliźniaka nie może być inne: zobaczyli kogoś podobnego do Jezusa… Takie wytłumaczenie jest o wiele bardziej prawdopodobne niż pomysł, że zmarły ożył… Tomasz jest wierny swojemu doświadczeniu…
Reszta uczniów nie potrafi zrozumieć doświadczenia bliźniaka – stąd proste „zaszufladkowanie”: „nie wierzy!”… I kolejny cud miłosierdzia: Tomasz, pomimo niezrozumienia ze strony współ-uczniów, pomimo uznania jego wątpliwości za niepoważne, pomimo braku zaufania i wzajemnych pretensji – pozostaje we wspólnocie… Nie odchodzi – choć ma mocne powody by się obrazić… Pojawia się tydzień później, by być razem… Oni również, pomimo tlącego się w nich braku zaufania, pozwolili mu być z sobą… – „niewiara” nie musi wyprowadzać ze Wspólnoty…
Dlaczego? – bo Zmartwychwstały nie zamierza leczyć kogokolwiek z wątpliwości poza Wspólnotą… Nie przychodzi do Tomasza gdzieś na osobności, by uleczyć jego „wątpliwości”… On przychodzi do wspólnoty… W ten sposób leczy nie tylko Tomasza, ale i wzajemne więzi apostołów… Grzegorz Wielki komentując to wydarzenie powie: Więcej pomaga naszej wierze niewiara Tomasza, niż wiara apostołów… Ale jest to „niewiara” szczególna – „niewiara”, która nie wyprowadza ze wspólnoty… To jedyne miejsce, gdzie Zmartwychwstały chce się spotkać z tymi, którymi targają wątpliwości… I to jest mocna nauka o miłosierdziu dla Kościoła właśnie: niewierzącym i wątpiącym członkom Kościoła – zamiast niezrozumienia i pretensji – należy okazywać cierpliwość… Jezus sam, w odpowiednim czasie, pochyli się nad „dylematami wiary” wątpiących… I przyjdzie przez zamknięte drzwi!!!… Bo na tym polega Jego Miłosierdzie!!!…

Ale ta ewangelia przekazuje jeszcze jeden niesamowicie piękny aspekt miłosierdzia Boga… Rzekł do Tomasza: „Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż w mój bok…”. Nie jest duchem ani zjawą, nie jest również wytworem ich wyobraźni, czy projekcją ludzkiej tęsknoty… Niesamowicie mocno podkreśla realność ciała po zmartwychwstaniu… Dlaczego? Bo ciało jest „tworzywem” zmartwychwstania…
Jedna z prawd wiary mówi, że dusza ludzka jest nieśmiertelna – to prawda – ale i ciało zmartwychwstanie!!!… Wyznajemy przecież wiarę w „ciała zmartwychwstanie”!!!… Ciało nie jest „skutkiem ubocznym” czy „błędem” w stworzeniu, nie jest też zbędnym dodatkiem ludzkiej natury… Nie jest również – jako „siedlisko grzechu i zła” – wrogie Bogu.
To w Zmartwychwstałym właśnie, ludzkie ciało staje się najbardziej integralną i ważną „częścią” człowieka… Dlatego Zmartwychwstały przypomina o jego o godności i wartości… Ciału należy się szacunek – nigdy: pogarda czy poniżenie…
Zmartwychwstanie dokonało się w ciele – w ciele przemienionym, doskonalszym, piękniejszym – ale jednak tym samym, własnym!… Dlatego miłosierdzie Boga wyraża się również w Jego sposobie patrzenia na człowieka – na jedność duszy i ciała… Odkryjmy więc na nowo godność i wartość naszego ciała… I przestańmy go wyniszczać przez grzech i pogardę… Bóg ocala nie tylko duszę – ocala duszę i ciało!!!…

I na zakończenie jeszcze jedna intuicja: nie akceptując często naszego grzesznego ciała – nie akceptujemy również Mistycznego Ciała Chrystusa – czyli Kościoła… Bo zawstydza nas ono swoimi ranami grzechu, skandali i pychy…
Wczytajmy się jednak w dzisiejszą ewangelię. On nie wstydzi się swoich ran – pokazuje je uczniom: Popatrzcie na moje ręce i nogi: to Ja jestem. Dotknijcie się Mnie… On się nie wstydzi Ciała Kościoła – nie ma żadnych pretensji… Więcej nawet – zaprasza, by podejść i dotknąć…
Właśnie to poranione i święte (Kościół jest święty świętością Chrystusa) Ciało Kościoła jest nośnikiem Jego obecności… Jeśli nie zbliżę się do Kościoła – nawet tego poranionego brudem grzechów – nie zbliżę się do Jezusa… I nie dotknę Jego „obecności”…
Zmartwychwstały jest obecny w poranionym Ciele Kościoła – tak właśnie objawia się Jego miłosierdzie!!!

Dodaj komentarz

Niedziela Zmartwychwstania Pańskiego 2024 – życzenia

Dodaj komentarz

Wigilia Paschalna, rok B

Homilia wygłoszona w Sanktuarium Matki Bożej Boreckiej podczas Wigilii Paschalnej – 30 marca 2024 r.

Dodaj komentarz

VI niedziela wielkiego postu, rok B

Łatwo świętować stojąc w tłumie wiwatujących Hosanna Synowi Dawida… Gorzej, gdy odkrywamy swoje miejsce w tłumie skandujących Na krzyż z Nim! I na nic się przydadzą protesty, że mnie to nie dotyczy… Wysokiej Radzie też nikt nie zarzuca braku gorliwości i religijności…
Za każdym razem, gdy instrumentalnie traktuję Pismo Święte; za każdym razem, gdy instrumentalnie traktuję samego Boga; gdy gotów jestem podważyć, ośmieszyć, zdewaluować, usunąć, a nawet zniszczyć wszystko, co sprzeciwia się mojemu pomysłowi na „prawdziwą religijność” – stoję w tłumie skandujących: ukrzyżuj Go!…

I to napięcie pomiędzy wyznaniem miłości a zdradą…
Z jednej strony kobieta z alabastrowym flakonikiem prawdziwego olejku nardowego, bardzo drogiego. Która rozbiła flakonik i wylała Mu olejek na głowę… Jezus nie potępia prawdziwej miłości – nawet jeśli wyraża się ona w szalonych gestach… Sam drogocenny olejek staje się symbolem tego, co możemy i co powinniśmy dać Bogu… Nie wolno żałować Bogu siebie – nie wolno oddawać Mu tylko tego, co tanie, tego, co mnie nic nie kosztuje… Kochającemu i kochanemu Bogu należy dawać z siebie to, co mam najlepszego… Dlaczego? Bo i On sam dał nam pierwszy to, co najlepsze – dał nam samego siebie – całego siebie (!!!)…
I z drugiej strony zdrada Judasza, ale i samego Piotra… I pewien szczegół: gdy Jezus zapowiedział Jeden z was Mnie zdradzi. Zaczęli się smucić i pytać jeden po drugim: Czyżbym ja?… Każdy z nich czuł w sercu, że zapowiedź zdrady może odnosić się właśnie do niego… Trzy lata wspólnego wędrowania obnażyły ich słabości – byli coraz bardziej świadomi swoich ciemnych stron… Czuli, że każdy z nich może zdradzić… I zdradzili – gdy uciekli spod krzyża…
I przypomina mi się od razu pewna indiańska anegdota o dwóch wilkach, które toczą walkę w każdym człowieku – a zwycięża ten, którego karmię… Pewnie w każdym z nas jest na swój sposób zdrajca, który nie potrafi do końca zaufać Jezusowi czy Kościołowi… Jeśli będę go karmił swoimi rozczarowaniami – on zwycięży… Tak stało się przecież z Judaszem i Piotrem – obaj karmili swoje ciche niezadowolenie…

No i jeszcze ten Barabasz – po aramejsku – „syn ojca”… Prawdziwy Syn Ojca – mimo swej niewinności zostaje skazany na śmierć… A człowiek winny buntu – antyteza prawdziwego synostwa – odchodzi wolny…
Jakże łatwo przyłączyć się do buntownika… Jakże łatwo zdradzić swoje prawdziwe synostwo…

Dodaj komentarz

V niedziela wielkiego postu, rok B

Wśród tych, którzy przybyli, aby oddać pokłon Bogu w czasie święta, byli też niektórzy Grecy… – i to oni właśnie szukają Jezusa… Szukają dojścia do Niego przez Jego uczniów – szukają protekcji – przecież to ktoś ważny…
Grecy to nie tylko cudzoziemcy i poganie – to obznajomieni z mądrością tego świata filozofowie i mędrcy… Jakże łatwo można skojarzyć tę scenę z Mędrcami ze wschodu, którzy 30 lat wcześniej przybyli, by oddać pokłon Nowonarodzonemu Królowi… A teraz właśnie nadeszła godzina, aby został uwielbiony – nadeszła godzina gdy przyciągnie wszystkich do siebie…
I jakie musi być ich zaskoczenie, gdy słyszą: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity… Nie o takie przecież wywyższenie przybywającym chyba chodziło… Nie o takie uwielbienie…

Ale to Grecy właśnie – ci obznajomieni z mądrością tego świata – zachęcają nas dziś, by użyć rozumu i zadać sobie pytanie: dlaczego? Dlaczego wywyższenie na krzyżu? Dlaczego śmierć? Czy to wszystko było konieczne? Czy nie dało się inaczej?…
I chyba nie przypadkowo – to dziś właśnie – zasłania się krzyże… Nasza pobożność w okresie Wielkiego Postu – przy akompaniamencie nabożeństw pasyjnych (Drogi Krzyżowej i Gorzkich Żali) – skupia się zwykle na uczuciach i emocjach związanych z męką i śmiercią Pana Jezusa… Staramy się wzbudzać w sobie żal za grzechy i upadki, które doprowadziły do Tajemnicy Krzyża… Zwykle sprowadza się to jednak tylko do „wewnętrznego płaczu i zawodzenia” nad cierpieniem jakie człowiek zadał kochającemu Bogu…
I zapominamy, że Jezus na swej drodze krzyżowej zwrócił uwagę płaczącym niewiastom, że nie chce i nie potrzebuje sentymentalnych łez; zawodzenia i biadolenia; a nawet zwykłego wzruszenia z powodu Jego męki i samej śmierci…
Tym gestem zasłonięcia krzyża wyrażamy potrzebę zasłonięcia męki i śmierci, by nie skupiać się na samym krzyżu ale pójść głębiej… Bo dopiero wtedy gdy zaczniemy dążyć do źródła zrozumiemy, że sama męka i śmierć [jakże ważne w wymiarze odkupienia] są rzeczywistością wtórną… Że są konsekwencją czegoś o wiele bardziej pierwotnego… Że są konsekwencją samej miłości Boga… Że On tak nas kocha, że robi wszystko, by położyć pomost nad przepaścią pomiędzy Nim a nami, którą stworzył grzech – tym pomostem jest Krzyż… Robi wszystko, aby obdarzyć nas szczęściem życia razem z Nim…

W skarbcu lubelskiego klasztoru dominikanów (kiedyś w zakrystii) wisi piękna figura Chrystusa ukrzyżowanego na palmie…
Ukrzyżowany na palmie – rajskim Drzewie Życia – chce nam powiedzieć, że Krzyż nie jest znakiem śmierci tylko życia… i że owo życie – a nie śmierć – ciągle nam daje…
Co więcej, Krzyż objawia niesamowitą wartość mojego życia – to przecież cena, którą za moje życie wyznaczyła mi miłość Ojca… Mógł nas zbawić i obdarzyć prawdziwym życiem w inny sposób – nie zrobił tego jednak… Moje życie ma wartość śmierci Boga na krzyżu!!!… Tak niesamowita i wielka jest Jego Miłość!!!…

Dodaj komentarz

IV niedziela wielkiego postu, rok B

Jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak potrzeba, by wywyższono Syna Człowieczego… Przyznaję, że przez długie lata nie wiedziałem o co, w tym fragmencie Ewangelii, chodzi…
Mojżesz zrobił miedzianego węża po to, by ukąszeni przez węże na pustyni mogli na niego spojrzeć i wyzdrowieć… Kojarzyło mi się to zawsze z jakimś magicznym rytuałem… Dlaczego więc do takiego magicznego rytuału miałoby się sprowadzić Krzyż Chrystusa?… Czyli: podobnie jak przed jadem węża chronił wąż, tak przed jadem śmierci ma chronić śmierć – śmierć Chrystusa…
Niezrozumienie potęguje jeszcze fakt, że sam wąż w Piśmie św. nie jest jedynie symbolem mądrości – podobnie jak w naszej kulturze sowa… Od Księgi Rodzaju, wąż jest również synonimem przebiegłości szatana – to on przecież miał swój udział w pojawieniu się grzechu pierworodnego… Dlaczego więc symbol przebiegłości szatana ma być uzdrawiający?… I dlaczego taki magiczny rytuał przywołuje w swoim nauczaniu sam Jezus?… Co więcej – sam chce brać udział w tym rytuale zachęcając, by i Jego również wywyższono jak węża…

Poza tym, taki sposób „leczenia” bardzo mocno kojarzy mi się z formułą stosowaną w homeopatii (z gr. homoios – podobny; pathos – cierpienie)… – „podobne należy leczyć podobnym”… Jak przed jadem węża chronił wąż – tak przed jadem śmierci ma chronić śmierć Chrystusa – „podobne leczymy podobnym”…
Ta formuła przeczy jednak formule lekarskiej znanej od Hipokratesa, że „przeciwne leczy się przeciwnym”… A logika „podobne podobnym” może prowadzić na manowce – bo podpowiada, że brak miłości i nienawiść możemy uleczyć również brakiem miłości i nienawiścią…

Potrzeba więc trochę wysiłku, by zrozumieć, że nie o magię „prawa podobieństw” tu chodzi… Że tajemnica wywyższenia Syna Człowieczego i tajemnica Krzyża, to nie tajemnica śmierci, a życia właśnie!!! Że w krzyżu objawia się niesamowita prawda o Bożej miłości… Że jedynie totalna miłość, taka do końca, jest w stanie przezwyciężyć to, co jest jej zaprzeczeniem – nienawiść i zawiść diabła…
W czwartek obchodziliśmy 750. rocznicę śmierci św. Tomasza z Akwinu… To on bardzo mocno starał się wpoić chrześcijanom prawdę, że „zło jest brakiem dobra”… Bardziej pierwotne i realne jest dobro – zło to jedynie „osłabienie dobra”, czy po prostu „nieczynienie (brak) dobra”… Walka ze złem więc – to walka o dobro i naprawianie dobra… Walka chrześcijan ze złem polega na naprawianiu a nie na niszczeniu – na pielęgnowaniu dobra a nie niszczeniu tego, co zasadniczo i tak nie ma samoistnego istnienia… Najlepszym więc sposobem walki ze złem jest umacnianie dobra, które się pod nim kryje – zawstydzenie zła dobrem!!!
Dlatego Jezus zachęca: spójrz na krzyż z taką ufnością, jak kiedyś Izraelici spoglądali na miedzianego węża… Bo krzyżu zawiera się prawda o Mojej miłości… Spójrz! i przyjmij tę miłość… Kto wierzy w Niego, nie podlega potępieniu…

Ale jest w tej ewangelii również przestroga: …a kto nie wierzy, już został potępiony… Człowiekowi zakażonemu jadem nienawiści trudno uwierzyć, że lekarstwo miłości krzyża działa… Każdy bowiem, kto źle czyni, nienawidzi światła i nie zbliża się do światła, aby jego uczynki nie zostały ujawnione.
Kto – jednak – spełnia wymagania prawdy, zbliża się do światła… Tylko stanięcie w świetle prawdy o własnym grzechu pychy, egoizmu, narcyzmu i pożądania pozawala na jego uleczenie… Tylko to, co mu wyznam – patrząc w oczy pełne miłości – zostanie uleczone…

Dodaj komentarz